Wymuszona dobroczynność. „WINTERHILFSWERK” – czyli o niemieckiej pomocy zimowej
Będzie o Winterhilfswerk (WHW) – niemieckiej Pomocy Zimowej, bardzo pomysłowej corocznej akcji społecznej III Rzeszy, w której dobroczynność była przymusowa, a sprzeciw groził ostracyzmem, a nawet prześladowaniem. Pomysł WHW nie był autorstwa nazistów. Początek mu dał w 1931 r. centrowy rząd Heinricha Brüninga z Partii Zentrum pod hasłem „Nikt nie powinien być głodny, ani marznąć”. W dobie kryzysu w Niemczech takie akcje – przy milionach bezrobotnych i biednych – były bardzo pożądane – czytamy na profilu WojnawKolorze.
Rys historyczny
Gdy NSDAP doszła do władzy, nazistom zależało na scentralizowaniu społeczeństwa i zapewnieniu sobie monopolu w każdej dziedzinie. Pieczę nad WHW przejęła Nationalsozialistische Volkswohlfahrt (NSV) – Narodowosocjalistyczna Opieka Społeczna, licząca 10 mln członków w 1939 r. Celem NSV było wyrugowanie innych akcji dobroczynnych. Zlikwidowano m. in. fundacje i organizacje pomagające Żydom, inne – szczególnie katolickie, jak Caritas, dla nazistów wrogie – były ograniczane: inwigilowano ich członków, zabierano fundusze, odmawiano praw do zbiórek. Jedyną promowaną i wspieraną przez państwo inicjatywą była właśnie Pomoc Zimowa. Miała ona na celu dostarczanie opału, żywności, odzieży potrzebującym. Dla władz III Rzeszy akcja ta była o tyle pożyteczna, że przesuwała ciężar opieki społecznej z państwa na społeczeństwo.
W ramach WHW organizowano loterie, wyprzedaże, konkursy. W akcję włączały się szkoły, firmy, wydawnictwa i media. Jednak najsłynniejszym jej aspektem pozostali trzęsący puszkami wolontariusze, którzy wylegali na ulice niemieckich miast co roku. I słynęli oni z nieustępliwości. Wolontariusze natrętnie dzwonili puszkami przed nosami ludzi na ulicach, pod kościołami, czy operą, a nawet w restauracjach. Jeśli ktoś nie chciał wrzucić pieniędzy, lub dał za mało, był wpisywany na specjalną listę, by ludzie z jego otoczenia naciskali na wrzucenie datku. Zdarzało się, że policja musiała chronić tych, którzy dali – wg wolontariuszy – zbyt mały datek. Pracowników zmuszano, by wpłacali więcej, niżby chcieli. Dochodziło do donosów na policję i zwolnień z pracy, jeśli ktoś nie wspierał WHW, a nawet sądowych oskarżeń za brak datków,
Na dwa tygodnie, każde miasto, miasteczko i wieś w Rzeszy kipi od szturmowców w brunatnych koszulach, trzymających czerwone puszki. To wolontariusze Pomocy Zimowej. Chodzą wszędzie. Nie można usiąść w restauracji, czy piwiarni, gdyż, wcześniej, czy później, pojawi się tam para wolontariuszy, potrząsając ostentacyjnie puszkami tuż przed nosami klientów.,pisał amerykański reporter Lothrop Stoddard.
Hasłem WHW była „Wspólnota Narodu”. W akcję włączali się najważniejsi oficjele III Rzeszy – brali w niej udział Joseph Goebbels, Joachim von Ribbentrop, czy – jak na zdjęciu – Arthur Greiser. Publicznie chwalił ją także sam Adolf Hitler, mówiąc o „poruszeniu sumienia narodu”.
Ciekawym pomysłem było wprowadzenie „Eintopfsonntag” – „niedzieli jednego posiłku”, gdy w restauracjach, czy barach można było zamówić tylko jedno danie na osobę, kosztujące mniej niż 50 fenigów. Środki zaoszczędzone w ten sposób przekazywano na WHW. W samym Berlinie do akcji wciągnięto aż 75 000 wolontariuszy z puszkami. Chętnie w niej brała udział młodzież z Hitlerjugend. Trzeba powiedzieć, że organizatorzy WHW byli bardzo kreatywni. Tu widzimy zbiórkę prowadzoną z… makiety U-Boota. W zamian za datki, wolontariusze dawali małe upominki. I to było niezwykle pomysłowe. Można było np. dostać taką miesięczną wizytówkę, którą przyklejało się na drzwiach lub oknach, informującą o wzięciu udziału w zbiórce – i trzymano tak na dystans natrętnych wolontariuszy.
Poza tym w ramach WHW wręczano też małe upominki – porcelanowe, metalowe, lub papierowe przypinki, zdjęcia Hitlera, albo malutkie książeczki. Tu kreatywność WHW sięgała zenitu. Dla dziewczynek były maleńkie bursztynowe, metalowe, szklane lub papierowe kwiaty i motyle. Dla chłopców – metalowe miniaturowe czołgi, samoloty, armaty. Były też sztandary wojskowe jednostek niemieckich, herby niemieckich miast, postacie z baśni i legend niemieckich, znaki drogowe, symbolika pogańska. Powstało w sumie aż 8 tysięcy (!) różnego rodzaju upominków.
Kwesty uliczne były oczywiście tylko jedną z form działalności WHW i stanowiły tylko 10 % wpłat. Większość tzw. dobrowolnych datków stanowiły ofiary ze strony przedsiębiorstw i organizacji, automatyczne potrącenia pensji pracowników na ten cel wraz z podatkiem i darowizny.
Sumy były bardzo wysokie, w 1939/40 roku przekroczyły budżet socjalny państwa. Zimą 1942/43 osiągnięto najwyższą zebraną sumę – 1,6 mld marek (dzisiaj 6,3 mld euro), czyli 5 razy więcej, niż w zimie 1933/34 (wówczas – 0,3 mld RM). Państwo mogło więc obcinać wydatki socjalne.
W okresie wojny datki przeznaczano nie na potrzebujących, a głównie dla żołnierzy walczących na froncie wschodnim, przez co nazywano WHW „Waffen Hilfswerk” – „Pomocą zbrojną”. Warto dodać, że dzięki WHW III Rzesza mogła przeznaczać zaoszczędzone pieniądze na zbrojenia. Podobne „dobroczynne” akcje Niemcy wprowadzili także w Holandii i Belgii, gdzie nazywano je „Winterhulp Nederland” i „Secours d’Hiver”. „Pomoc” w ramach WHW była też obowiązkowa na terenach Generalnego Gubernatorstwa. Co ciekawe, WHW początkowo wspierała także ubogich Żydów.
W październiku 1945 roku działalność WHW została zakazana przez Sojuszniczą Radę Kontroli, a jej majątek skonfiskowano.