[TĘ DATĘ TRZEBA ZNAĆ!] 82 lata temu zmarli Alek i Rudy…Najlepsi z Najlepszych!
„Alek nie zdawał sobie sprawy z tego,jak poważnie jest ranny i jakie grozi mu niebezpieczeństwo. Odczuwał co prawda bóle, lecz samopoczucie psychiczne było tak świetne, a myśli o wyzwoleniu Rudego i zwycięskiej walce – tak podniecające, że chciało mu się nieustannie o tym mówić. Był przy tym zadowolony z siebie. (…) Wezwani lekarze nie mieli po oględzinach chorego dobrych min. Nawet natychmiastowa operacja nie poprawiła stanu. Lecz Alek czuł się doskonale. Mimo wzrastających bólów był wesoły i bardzo żywy.„
22- letni Alek w wyniku ran odniesionych podczas akcji ratowania przyjaciela, a 21-letni Rudy w wyniku ran odniesionych podczas brutalnych przesłuchań…
Ciągle go ktoś odwiedzał z rodziny. Basia, któryś z przyjaciół. – No, nareszcie się tu wyśpię! Wyśpię za wszystkie czasy – żartował Alek.
(…) Drugiego dnia po operacji nastąpiło silne pogorszenie. Mocny, tępy ból nie ustawał ani na chwilę. – Jak tam Rudy? Mój kochany, weź tę pomarańczę i zanieś Rudemu. Tak bardzo chciałbym go zobaczyć i pogadać z nim. Ten ma dopiero do opowiadania! Alek nie wiedział nic o ciężkim stanie Rudego. Nie powiedziano mu, by go nie martwić. Temperatura wzrastała. Osłabienie opanowywało ciało. Gdy został sam z kimś z rodziny – poprosił o portmonetkę. Z jednej z jej przegródek wyjął malutką karteczkę. Ręką Basi była na niej napisana modlitwa, która Alka najwięcej wzruszała…
„Kto się w opiekę odda Panu swemu, a całym sercem szczerze ufa Jemu, śmiele rzec może: mam obrońcę Boga, nie przyjdzie na mnie żadna straszna trwoga…”
Alek słuchał odczytywanych słów psalmu – i uśmiechał się. Rzecz nie do wiary: mimo cierpień fizycznych Alek wciąż czuł się bardzo dobrze. (…) Było rzeczą oczywistą, że każdej godziny może nastąpić koniec. Wieść ta błyskawicznie rozeszła się wśród przyjaciół Alka, wywołując męczące uczucie przygnębienia i rozpaczy. Odchodził w zaświaty ich najdroższy przyjaciel, a oni byli bezsilni. Tu już nic pomóc nie mogli. Alek gasł. Tracił przytomność. Rozumiał już, że gra jego życia dobiega końca. Rozumiał i nie przestawał się uśmiechać. Jakaż to wielka była gra.
A w innej części stolicy – na Mokotowie – leżał wśród przyjaciół Rudy. Zmieniali się koło niego ludzie – ktoś najbliższy z rodziny, przyjaciele – ale jeden człowiek trwał w pokoju chorego bez przerwy: Zośka. Stan Rudego był straszny: z trudem rozebrano go i ułożono na łóżku. Nie można go było dotknąć w żadną część ciała. Cierpiał bardzo, ale wpatrując się w twarze przyjaciół i wchłaniając cudowną atmosferę otaczającej go przyjaźni, szeptał – och, jak boli – ale, Tadeusz, jakże przyjemnie i jak rozkosznie. Całe ciało od pasa do kolan było jakby bardzo silnie opalone i spuchnięte. W wielu miejscach widniały strupy i zakrzepła krew. Nie widać było sińców. Wszystko było rozbite równomiernie. Gdy powiedział, że nie jadł od poniedziałku – dali mu sucharek i herbatę. Nie mógł jednak tego zjeść. Zapragnął oddać mocz.
Niedoświadczeni w pielęgniarstwie przyjaciele zawlekli go na ramionach do ustępu, podtrzymując zwisającą bezsilnie głowę. Jęczał z bólu, mówiąc jednocześnie, że jest szczęśliwy. Wielu lekarzy oglądało Rudego. Na wszystkich wygląd skatowanego wywierał wstrząsające wrażenie.
Pomogli niewiele. Cóż w tej sytuacji mogli pomóc? (…) Kazał Zośce położyć się obok siebie i gdy przyjaciel układał się ostrożnie, by go nie urazić, Rudy objął go mocno za głowę i zasnął. Miał uczucie całkowitego bezpieczeństwa. Nie denerwowały go ani kroki pod oknami, ani strzały na ulicy, ani dzwonki już za dnia. Rano znów gawędzili z Zośką.
– Jak szczęśliwi będziemy, gdy zamieszkamy razem, gdy pojedziemy stąd na wieś na moje wyzdrowienie. Tylko warunek zasadniczy: te typy z Warszawy muszą nas odwiedzać. A szczególnie Glizda! Po strzale należy mu się urlop (o tym, że rana Alka była bardzo ciężka nie powiedziano Rudemu). Mijały powoli godziny tych kilku dni bólu, przeplatanego szczęściem, a potem szczęścia – przeplatanego rozpaczą. Rudy niczego nie mógł trawić. Ciągle wymiotował. (…) Stan Rudego był beznadziejny. Rudy umierał… Ostatnie dwadzieścia cztery godziny męczył się strasznie. Sen przerywały nieustannie paroksyzmy bólu.
– Tadeusz, Tadeusz, jak boli, jak strasznie boli… Już nie mogę – i łzy toczyły mu się po policzkach. W Zośce wszystko skręcało się z cierpienia. Obawiał się, że lada chwila zerwie się z krzesła i zacznie krzyczeć lub wyleci na ulicę i popełni jakieś szaleństwo.
Umierający Rudy był zbyt inteligentny, żeby nie zdawał sobie sprawy, że los jego jest nieodwołalnie przypieczętowany. Nie wspomniał jednak ani słowem o śmierci. Po co? Żeby wprowadzać zbyteczny czynnik zakłopotania wśród przyjaciół? Istotą każdego cierpienia jest to, że pożąda śmierci jak łaskawej i dobrej wybawicielki. Rudy cierpiał straszliwie – niewątpliwie więc z myślą o śmierci kojarzyły mu się uczucia ulgi. Wzywał jej niecierpliwie każdym włóknem umęczonych nerwów, lecz o niej nie mówił. Gdy w godzinie pewnej ulgi, któryś z przyjaciół zaczął deklamować wiersz o tym, jak to będzie za dziesięć lat, Rudy przerwał z uśmiechem.
– Powoli, panowie, spokojnie – i machnął ręką. A po chwili – powiedz raczej, Jasiu, ten wiersz Słowackiego… Zapanowała cisza. Czarny Jaś starając się opanować głos, mówił Testament. Rudy trzymał w dłoni rękę Zośki i szeptem powtórzył sinymi wargami jedną ze zwrotek:
Lecz zaklinam, niech żywi nie tracą nadziei A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei, Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec…
Rudy i Alek umarli tego samego dnia – 30 marca 1943 roku
Śmierć ich wywarła wstrząsające wrażenie na braterskim gronie przyjaciół. Zbyt wielka była poprzednio radość z odzyskania Rudego. Wszystko dookoła na świecie bladło wobec tej nieprawdopodobnej radości. Radości krótkiej, gwałtownej. I dumy, że ich braterstwa nie wolno bezkarnie tykać. Teraz, przez kontrast, byli wstrząśnięci śmiercią Alka i Rudego. Ale śmierć każdego z nich odczuto inaczej.
Śmierć Alka była śmiercią w ich rozumieniu normalną. Normalnym losem żołnierskim. Jak każda śmierć – poruszyła najgłębsze, najwewnętrzniejsze uczucia tych, co pozostali. Ale nie kryła w sobie grozy piekieł. Stała się rzecz w pewnym sensie zwykła. Jest wojna – trudno. My strzelamy – i do nas strzelają. Wróg ma takie samo prawo do naszej krwi, jak my do jego. Alek uderzał we wroga – wróg uderzył w Alka. „Taka jest żołnierska dola, taki jest żołnierski los” – wypełniły się słowa piosenki.
Ale śmierć Rudego? Włosy się jeżą na głowie tych, co widzieli to zmaltretowane ciało i słyszeli koszmarną opowieść. Tego zapomnieć się nie da. Tego wybaczyć nie można.”
Wspomnienie Jana Rossmana: „Jest wtorek, 30 marca. Załatwiam zgodę lekarzy ze Szpitala Wolskiego na Płockiej. Nigdy nie odżałuję, że nie znam wszystkich nazwisk tych ludzi, którzy ryzykowali życiem, by życie Janka ocalić… (…) Około czwartej po południu Janek był w szpitalu. Zośka rozpaczliwie szukał ratunku. Zostwiwszy Janka w szpitalu, pobiegliśmy do telefonu, żeby ubłagać sławę sław, doktora Walentego Hartwiga. Telefon mliczal. Wracamy. Portier mówi: – On już nie żyje… Umarł o wpół do piątej. Przyklękliśmy przy łóżku. Leżał taki drobny i taki cichy.”
Wspomina Zdzisława Bytnar: „Przez cztery dni nie mam żadnych wiadomości… Koszmar. Odważyłam się pójść do państwa Zawadzkich. Otworzyła mi drzwi Hania. Krzyknęła: – Proszę Pani! I Alek też umarł! – ta jedna literka 'i’ – powiedziała mi o śmierci dziecka.”