To ona 80 lat temu wyniosła z płonącej archikatedry św. Jana nadzwyczaj cenny skarb Warszawy – Krucyfiks Baryczkowski
Ofiarodawcą krucyfiksu był najprawdopodobniej rajca miejski Jerzy Baryczka, który, według legendy, a także relacji księdza Sebastiana Neumaniego, przywiózł go z Norymbergi w 1539, ratując przed zniszczeniem przez luteran. Krzyż wisiał początkowo w północnej (bocznej) nawie kościoła św. Jana, a po katastrofie zawalenia się wieży (1602) przeniesiono go do tymczasowego pomieszczenia, by w 1639 umieścić go w specjalnie dlań ufundowanym ołtarzu kaplicy Wodyńskich (obecnie Najświętszego Sakramentu). Krucyfiks Baryczkowski to zabytkowy, późnogotycki krucyfiks, znajdujący się w kaplicy Baryczków w bazylice archikatedralnej św. Jana Chrzciciela w Warszawie.
To jeden z nielicznych zachowanych późnośredniowiecznych zabytków miasta
Z krzyżem wiąże się legenda, która mówi, że jeszcze w Norymberdze na głowie Chrystusa rosły prawdziwe włosy. Mogła je obcinać wyłącznie dziewica, złotymi nożyczkami. Włosy te przestały wzrastać w czasie, gdy Marcin Luter rozpoczął głoszenie nauk protestanckich. Dopiero w Warszawie cudowne zjawisko uległo odnowieniu, ale miało miejsce tylko raz. Zanikło po próbie obcięcia włosów przez oszustkę, udającą dziewicę.
Postać Chrystusa jest wykonana z drewna lipowego i ma prawie naturalną wielkość. Oklejona jest płótnem lnianym, zagruntowanym z polichromią. Na głowie umocowano naturalne włosy i umieszczono koronę cierniową. Artysta uchwycił moment tuż po zgonie, powagę i spokój oblicza, na którym maluje się jednak obraz przebytej męki. Oczy są zamknięte, wargi lekko rozchylone, policzki zapadnięte, broda krótka, odsłaniająca pofałdowaną w wyniku zgięcia szyję. Anatomia ciała pokazana jest prawidłowo, w tym także muskulatura klatki piersiowej. Siatka nabrzmiałych żył oddana jest szczególnie realistycznie na nogach i rękach. Dłonie mają rozchylone palce, a dolna partia nóg zwisa częściowo bezwładnie. Perizonium ma pieczołowicie opracowane pofałdowanie i stanowi element wyraźnie dekoracyjny.
Krucyfiks otoczony był szczególną czcią mieszkańców, a wokół niego wieszano liczne wota, np. w 1771 było ich tak wiele, że zaczęły przesłaniać samą figurę. Ta figura Chrystusa od wieków jest otaczana wielką czcią. Modlili się przed nią polscy królowie, m.in. król Jan III Sobieski przed swoją wyprawą pod Wiedeń, oraz wodzowie narodowych powstań: Tadeusz Kościuszko czy Romuald Traugutt.
Po upadku powstania krucyfiks został przeniesiony do kościoła św. Anny, a w 1945 został umieszczony w kościele pokarmelickim. Do katedry powrócił w uroczystej procesji w 1948, jeszcze przed ukończeniem odbudowy świątyni, gdyż kaplica Baryczków była stosunkowo mało zniszczona. W uroczystości wziął udział kard. August Hlond i trzech biskupów.
We wrześniu 1981 skradziono wota znajdujące się w kaplicy.
Barbara Gancarczyk ps. „Pająk” (101 lat), jedna z ostatnich żyjących kobiet odznaczonych Orderem Virtuti Militari
Na początku XVIII wieku krucyfiks został umieszczony w wybudowanej dla niego kaplicy Cudownego Pana Jezusa (Baryczków), znajdującej się w przedłużeniu lewej nawy kościoła, ufundowanej przez podchorążego bracławskiego Stanisława Kleinpolta Małopolskiego. Tam znajdował się nieprzerwanie do 16 sierpnia 1944, kiedy podczas powstania warszawskiego został zdjęty z krzyża przez Wacława Karłowicza i wyniesiony z płonącej świątyni przez sanitariuszki z batalionu „Wigry” Barbarę Gancarczyk i Teresę Potulicką-Łatyńską. Krucyfiks został przeniesiony do podziemi kościoła św. Jacka. Figura została położona wśród rannych powstańców, gdzie przez pomyłkę ks. Henryk Cybulski namaścił ją świętymi olejami.
„Zapamiętałam 16 sierpnia bardzo dobrze, gdyż wtedy zaczął się pożar katedry… pożar, który wybuchł strawił katedrę doszczętnie. Wtedy się wszystko zawaliło. Znalazłam się w pewnym momencie z moją koleżanką Teresą Potulicką-Łatyńską w katedrze. Było oczywiście gorąco, był dym. Przez dym spostrzegłyśmy stojącego na ołtarzu w kaplicy Baryczków księdza usiłującego zdjąć krzyż z Panem Jezusem. Nikogo nie było przy księdzu, podbiegłyśmy do niego, ksiądz się mocował z krzyżem. W końcu zdjął samą figurę, która okazało się, że była zawieszona na krzyżu i dosyć łatwo było ją zdjąć. Ksiądz podał nam figurę w ręce i figurę przeniosłyśmy poprzez korytarzyk koło zakrystii. (…) Wiedziałam, że była związana legenda z figurą, że włosy figury kiedyś rosły i odcinała je niewinna dzieweczka – to była znana legenda – miałam możność przyjrzenia się figurze i włosom zupełnie z bliska. Były one rzeczywiście prawdziwe, ale przyprószone pyłem, gruzem, a twarz Chrystusa zrobiła na mnie wielkie wrażenie. (…) Żeby figurę łatwiej było przenieść, trzeba było ręce odjąć. Wzięłam ręce i niosłam, a ksiądz z kolegą nieśli figurę poprzez podwórko na zapleczu kościoła ojców Jezuitów. Tam weszliśmy do piwnic, gdzie przebywali ojcowie Jezuici, piwnice były zawalone ludźmi, cywilną ludnością. Trudno było się przecisnąć przez zgromadzony tłum ludzi, bo to były piwniczki, korytarzyki, tam były zakręty. Szłam pierwsza trzymając przed sobą ręce figury. To był straszny stres, zresztą jeden na drugiego nie patrzył. Piwnice były zatłoczone ludźmi, szłam pierwsza niosąc przed sobą ręce figury i mówiłam, że niesiemy figurę Cudownego Pana Jezusa. Ludzie się rozstępowali, klękali, modlili, płakali. Donieśliśmy figurę poprzez piwnice do kamieniczki wychodzącej na rynek Starego Miasta. Później trafiła do kościoła Dominikanów i tam ona ocalała„.