Na łamach Portalu Warszawskiego publikujemy demokratycznie (od lewa do prawa) opinie mieszkańców, specjalistów, radnych, blogerów, i innych. Dziś publikujemy doskonałą opinię znalezioną w sieci.
„Zamiast do teatru trafił do gejowskiego burdelu”
Tak – ona była skandalicznie dekadencka, wręcz perwersyjna, kiczowata i kompletnie zaprzeczająca europejskiej tradycji Igrzysk. Została śmiadomie zrealizowana w campowo-queerowej groteskowej estetyce a jej twórcy wprost powołali się na stylistykę francuskiego kabaretu. Jednym słowem – było to widowisko wyrażające przede wszystkim gusta „awangardy” LGBTQI+, gdyż właśnie to środowisko ma dokładnie takie oczekiwania. Każdy inny mógł się poczuć zażenowany i zniesmaczony – jakby przyszedł nie do tego teatru, do którego chciał przyjść. A właściwie – mógł się poczuć tak, jakby zamiast do teatru trafił do gejowskiego burdelu.
To, że tak właśnie wygląda dziś Zachód i jego imaginarium, to jedno. To, że organizatorzy „dojechali filistrów”, to drugie. To, że pokazali, kto tu rządzi a „postępwcy” biją brawo z zachwytu, to trzecie. Prawa strona zaś siedzi wkurzona i przygnębiona, bo na jej oczach zabiera się jej po kolei wszystkie jej ukochane zabawki – całą tradycję kultury. Jest to w dodatku napędzane żelazną logiką kapitalizmu – widowisko musi za każdym razem być jeszcze bardziej zaskakujące, zdumiewające, olśniewające, „niesamowite”.
A przecież to właśnie we Francji powstało samo słowo „filister” – pogardliwe określenie tego, kto schlebia skostniałym gustom, nie szuka wciąż „nowego”, nie potrafi „bawić się” kulturą. Słowo „gay”, oznaczające dziś przede wszystkim homoseksualistę, wzięło się właśnie z takiego stosunku do kultury, który traktuje ją jako formę ciągłej „radosnej” modyfikacji. Dokładnie w takim sensie funkcjonuje jeszcze u Nietzschego – w jego książce z 1882 r. pt. „Die fröhliche Wissenschaft”, tłumaczonej na angielski jako „The Joyful Wisdom”, albo właśnie „The Gay Science”. Po polsku – „Wiedza radosna”. Są to refleksje niemieckiego filozofa na temat twórczości prowansalskich ministreli, która uległa unicestwieniu podczas kościelnej krucjaty przeciw Albigensom. Nietzsche właśnie w niej dostrzega przeciwieństwo „skostniałej” kultury współczesnego mu Zachodu. „Wiedza radosna” wyrażana w luźnym, niepruderyjnym, prześmiewczym stylu życia trubadurów jest dla niego kultywacją „prawdziwego życia” niezwiązanego sztywnymi ramami otaczającej kultury.
We współczesnej kulturze Zachodu to właśnie osoby LGBTQI+ stały się tymi „artystami”, którzy żyją najpełniej i najbardziej doskonale
Filister jest więc zaprzeczeniem „trubadura” i może jedynie z pewną perwersyjną ciekawością podglądać przez dziurkę od klucza życie „artysty”.
Po 150 latach ta „dziurka od klucza” rozszerzyła się w panoramę otaczającą nasz już zewsząd. We współczesnej kulturze Zachodu to właśnie osoby LGBTQI+ stały się tymi „artystami”, którzy żyją najpełniej i najbardziej doskonale. Już Marcel Duchamp, który z urynału uczynił dzieło sztuki zauważył w Filadelfii podczas publicznej debaty nad modernizmem w sztuce (Western Round Table on Modern Art, 1949): „Wydaje mi się, że homoseksualna publiczność jest dużo bardziej zainteresowana czy zaciekawiona sztuką współczesną niż heteroseksualna.” Zatem – trzeba to jasno powiedzieć – od dobrych stu lat sztuka współczesna jest napędzana przez homoseksualizm i transseksualizm. Tylko, co sto lat temu było jeszcze zawoalowane, dziś jest wywalone kawa na ławę.
Kultura zawsze była kluczowa jako element oddzielający człowieka od świata natury, podkreślający jego człowieczeństwo. Dziś to już poszło do ekstremum – im coś bardziej zboczone, im bardziej perwersyjne – tym lepiej. Pisał o tym już markiz de Sade: stosunki analne uważał za doniosłe właśnie dlatego, że przeczą naturze. W jego książkach bohaterowie, którzy gustują w seksie dopochwowym są otaczani pogardą. Dziełom de Sade’a filozofia Zachodu poświęciła tysiące stron. „Sade mój bliźni” pisał Pierre Klossowski ukazując gnostyczne korzenie współczesnej kultury i związaną z nimi „wyzwalającą” rolę wynaturzenia.
No właśnie – paryskie igrzyska były istnym kultem WYNATURZENIA. Wynaturzenie, wyuzdanie i potworność są dla współczesnego świata Zachodu prawdziwą treścią wolności. Antyczny ideał piękna odszedł do lamusa. Ludzie antyku byli piękni takimi, jakich ich Bóg stworzył. My dziś chcemy sami siebie stwarzać! Na tym polega ów „styl”, za którym nasza kultura w dzikim pędzie goni. Klossowski wskazuje insteresujące powiązania między poglądami markiza de Sade a wczesnochrześciajańską sektą Karpokracjan.
Przypominam, że to oni dokonali faszerstw w Ewangelii Świętego Marka sugerujących, że Jezus był homoseksualistą sypiającym z Łazarzem. Sekta ta działała w II w. pod wpływem nauczania gnostyka Karpokratesa. Uważał on, że człowiek, aby wyzwolić się spod władzy nikczemnych „duchów niższych” (archontów) musi spłacić im swój dług, poprzez bycie niewolnikiem wszystkich występków, którymi oni kierują. Gdyby za życia duszy nie udało się spłacić długu, będzie musiała po śmierci ciała wcielić się ponownie. Zbrodnicza imaginacja Markiza jest dosłownym wcieleniem tego kultu.
Być może to właśnie tutaj należy upatrywać źródeł owego sugestywnego kadru przypominającego układem „Ostatnią Wieczerzę”?
Tatuaże, modyfikacje ciała, skaryfikacja, estetyka queer, zaprzeczenie znaczeniu płci biologicznej, itd. – to wszystko służy jednemu – autokreacji. Jest to kolejne rozszerzenie „prawa do samostanowienia”. A wy wszyscy, wciąż przywiązani do swych ciał, do swoich zwyczajów, do swoich religii, do swoich narodów – idźcie wszyscy w cholerę! Śmejemy się Wam w nos, nawet jak nas gnębicie. Gardzimy wami. Możecie nam nafiukać! Jesteście po złej stronie historii. Już was nie ma!
Dekadencja jest ostatnim etapem kultury
O czasach Ludwika XV – poprzednika ostatniego przed Rewolucją króla Francji, który wraz z żoną skończył na gilotynie, ksiądz Jan Koźmian pisał: „Zepsucie obyczajów nie miało granic. Dwór, przymuszony w ostatnich latach Ludwika XIV pozory religijności zachowywać, zrzucił teraz maskę. Zaczęto chlubić się z rozwiązłości. Wielki świat wymagał tylko po rozpustnikach (roues), żeby zuchwałości swoje dowcipem okraszali. Tak nazwani `beaux esprits`, jakich pierwowzór przedstawia nam ksiądz Chaulieu, byli ulubieńcami wyższych towarzystw. Trzeba czytać wyborne komeraże pamiętników księcia Saint-Simona, żeby o całym ówczesnym wyuzdaniu wyobrażenie powziąć. Satyryczna komedia Turcaret i satyryczne powieści Lesage’a przedstawiają nam plugawe obrazy, wcale plugastwa nie karcąc. To samo powiedzieć można o romansach księdza Prévosta.”
Okres schyłkowy może trwać długo, ale historia uczy, że kiedy kultura osiągnie etap dekadencki, to – co sama nazwa wskazuje – czeka ją upadek. Jest tak, gdyż dekadencji raz osiągniętej nie daje się cofnąć. Raz rozmontowany system norm społecznych nigdy się sam nie sklei. Można upadek co najwyżej opóźniać. Zmianę może przynieść dopiero wieki szok, wielki wstrząs, który zmiecie zastaną kulturę i na jej miejscu ufunduje nową. Dekadencję ludwikowskiej Francji zmiotła Rewolucja Francuska. Dekadencję współczesnej Francji prawdopodobnie zmiecie islam.
Muzułmanie wzbudzją lęk, chrześcijanie – już tylko pusty śmiech. Pomiędzy nimi nie ma nic trzeciego. W jakimś sensie historia przyznaje rację Al-Ghazalemu czy innym religijnym fundamentalistom: te same siły „modernizmu”, które przez jakiś czas dają wielki napęd kulturze, ostatecznie duszą ją i zniewalają. Pod wpływem jego nauk skończyła się „złota era” Islamu, jednak ten przetrwał żywy aż do dziś. Z chrześcijaństwa zaś ostały się ino „chuj, dupa i kamieni kupa”.
Jest jeszcze jedna droga – droga chińska, ale tak naprawdę współczesny chiński „modernizm”, dopiero co się zaczął. Od reform Deng Xiaopinga minęło ledwie 40 lat. Za kilka dekad Chiny mogą znaleźć się w podobnym punkcie, co dzisiejszy Zachód. Tam też jest to wszystko to, co i u nas – ale wciąż jeszcze przyciśnięte do ziemi ciężkim partyjnym butem. Tam nikt nie może się ze swoją dekadencją ostentacyjnie obnosić, chociaż jak ma odpowiednią pozycję, to prywatnie może sobie pozwolić na bardzo wiele, pod warunkiem wiernej służby partii. Ale czy zawsze tak będzie?
Portal Warszawski. O krok do przodu