[Lektura obowiązkowa] Deestetyzacja Warszawy to idée fixe Trzaskowskiego i podległych mu urzędów
Pojęcie estetyka pochodzi od greckiego słowa aisthesis, oznaczającego zdolność odczuwania. Najogólniej możemy powiedzieć, iż estetyka to wiedza o pięknie i innych kategoriach z nim związanych, takich jak komizm, tragizm czy wzniosłość. Ponadto przedmiotem estetyki jest sztuka i łączące się z nią przeżycia. Podstawą wiedzy estetycznej jest także refleksja, która współtowarzyszyła pojawieniu się twórczości artystycznej i jej odbiorowi. Sam termin estetyka został wprowadzony do języka filozofii dopiero w połowie XVIII wieku przez Aleksandra Baumgartena (1714–1762) w pracy Aesthetica. Mianem estetyki Baumgarten określił naukę o pięknie odbieranym przez zmysły i związanym bezpośrednio ze swoistymi wrażeniami zmysłowymi. Za sprawą Kanta zaczęto później łączyć estetykę z teorią percepcji, a także teorią sądu o smaku czy też o uczuciu przyjemności. Współcześnie estetyka na pewno nie jest dyscypliną jednolitą. Zakres badań podejmowanych w jej obszarze, dotyczących procesu twórczego, odbioru dzieł sztuki, kształtowania się ocen itp. wymaga wykorzystania metod różnych nauk szczegółowych, takich jak psychologia, socjologia czy semiologia.
Real
Filozofia to nauka wybitnie teoretyczna, która oczywiście towarzyszy nam w świecie rzeczywistym. Jeśli oprzemy się na refleksji i odczuciu przyjemności, trudno w kontekście dzisiejszej Warszawy zachwycać się nią, i mówić o niej jak europejskiej metropolii. Rzecz oczywiście podlega dyskusji, gdyż mniej wyrobieni ludzie, tych jest zdecydowanie więcej, będą naszym miastem się „jarać”. Ale powielanie przez ratusz i zawsze pomocne im usłużne stołeczne media pojęcia piękne miasto, jest celowym zabiegiem, które ma karmić mieszkańców. Ale dla znawców miasta, jego historyków, którzy znają historię Warszawy, jej plany rozwojowe różnych okresów jest wiadome, że Warszawa weszła na drogę deesteyzacji, która jest oczywiście przeciwieństwem pozytywnych odczuć. Jeśli miasto zniża się do poziomu malowania zapór betonowych, i robi wokół tego akcję pt, będzie pięknie, upięknij pl. Zbawiciela, to znaczy że brakuje nam prawdziwych elit. I to znaczy, że zaczął się czas regresji. Postępującej! Od lat w procesie niszczenia Warszawy uczestniczy Łukasz Puchalski (nieudolny dyrektor Zarządu Dróg Miejskich), lewackie rzesze niedouczonych tzw. miejskich aktywistów, stołeczne media bezkrytycznie patrzące na ratusz, które spełniają jedynie rolę psów gończych, wielką zasługę ma w tym destruktorka Marlena Happach (do niedawna naczelny architekt) i sztab urzędników, którzy nie mają pojęcia o naszym mieście, i przede wszystkim swojej robocie. I jeszcze jedno, to nie są żadne europejskie rozwiązania, to rozwiązania Puchalskiego, który nie ma kompetencji aby być dyrektorem ZDMu. W żadnym w kraju Europy nie wprowadza się takich rozwiązań, o których za chwilę opowiemy…
Dziś przypominamy artykuł z czerwca 2021 roku, ze sporymi zmianami merytorycznymi dosłownie z dzisiaj. I jak widać proces niszczenia Warszawy trwa w najlepsze. MSN jest tego najlepszym przykładem.
Warszawa jest miastem pozbawionym perspektyw
Od paru lat Warszawa zalewana jest obrzydliwą, plastykową małą architekturą, która rzekomo ma dawać poczucie bezpieczeństwa. Autorem tej deestyzacji Warszawy jest Łukasz Puchalski (dyr. ZDM-u) et consortes z Zarządu Dróg Miejskich z tzw. miejskimi aktywistami, którzy od lat siedzą w tym urzędzie. Z tego powodu z ZDM odchodzą fachowcy. Sam dyrektor wychowany w małym mieście, nie zna ani historii Warszawy, ani nie ma kwalifikacji do zarządzania przestrzenią miejską. To samo Dybalski, Osowski z GW, Streczewski, czy dobrze znani nam „aktywiści”. Powiedzmy to głośno – NIKT Z NICH NIE MA KOMPETENCJI do zarządzania miastem. Pytanie jakim cudem ci ludzie wzięli się za robotę, o której nie mają pojęcia, nie znajduje odpowiedzi. Takie rzeczy są możliwe tylko w priwislańkim mieście, i szerzej w naszym kraju.
Przypomnijmy, że rzekomo mamy dwa urzędy konserwatorskie; Mazowieckiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków i Stołecznego Konserwatora Zabytków….
W dwudziestym wieku wielu teoretyków zaczęło bronić subiektywizmu i twierdzić, iż piękno zależy głównie od układu społecznego czy też sytuacji historycznej. Zaczął też upowszechniać się pogląd, wedle którego piękno nie jest wcale rzeczą tak cenną, jak przez wieki sądzono. Co więcej, nie jest też istotnym zadaniem dla sztuki — według awangardowych artystów jeśli dzieło sztuki wstrząsa, „silnie uderza odbiorcę”, to jest to ważniejsze niż gdyby zachwycało swym pięknem. A wstrząs osiąga się nie tylko przez piękno — jego źródłem może być brzydota czy też po prostu zaskoczenie. Jak pisał francuski przywódca awangardy poetyckiej i inspirator surrealizmu — Guillaume Apollinaire (1880–1918): „Brzydotę lubimy dziś równie jak piękno”
Obrzydliwe potykacze na ulicach, jakieś dziwne, jaskrawe konstrukcje zabierające masę przestrzeni, jakieś progi które ponoć mają zwalniać ruch, to wszystko są nowe, wymyślone zasady, bardzo często niezgodne z wszelkimi prawami mechaniki czy fizyki. Idealnym przykładem jest wielki potykacz w Al. Ujazdowskich, na którym można się po prostu zabić. Nienaruszony układ tychże historycznych i de facto zabytkowych alej został naruszony przez Puchalskiego i jego przyjaciół. Mimo braku wypadków na tejże ulicy, wprowadzono plastykowe ohydy, które rzekomo mają dbać o bezpieczeństwo kierowców, a de facto są przemyślanym procesem – aleja straciła swoją moc – strategiczną i wizerunkową. Dla rdzennych mieszkańców Warszawy takie atrybuty zidiocenia mogą niepokoić, i to robią. Bo cała akcja umniejszania wartości ulicy wygląda jak na przemyślaną operację. Wszystko to oczywiście w imię urojonej ochrony ludzkiego życia i ekologii.
Na ulicy Narbutta (poniżej) mieszka masa przyjezdnego tęczowego demokratycznego aktywu, który donosi na źle parkujące samochody, i we współpracy z ZDM-em, niszczy nam miasto. O tej patologicznej zażyłości pisaliśmy TUTAJ.
O tej dewastacji na ul. Spacerowej było głośno, początki rządów Puchalskiego. W historycznej części miasta, ZDM traktując ludzi jak idiotów, po prostu stawia to łajno, które jedynie co robi to daje więcej miejsca rowerzystom. Czy postawiono to zgodnie ze sztuką, i zgodnie z prawem? NIE! Takich przykładów już są tysiące. Cała Warszawa, nawet jej zabytkowe historyczne kwartały, zostały dosłownie zdewastowane – i to jest właśnie nazywa deestytazcją. Odpowiadają za to ludzie bez kompetencji, i wiedzy na temat estetyki, czy piękna!
CZEMU TO MA SŁUŻYĆ?
Co jest nie tak?
Ratusz rękoma ZDMu, „aktywu” realizuje ponoć Warszawę dla pieszych. Często poprzez tak zwany budżet obywatelski. W rzeczywistości mamy do czynienia z największą estetyczną dewastacją Warszawy, o czym od lat piszemy. Nawet za komuny nie popełniano takich błędów. Normalni myślący ludzie mają świadomość, że to porażka, nie Puchalski. Jak widać ten jegomość z Pułtuska dostał przyzwolenie na takie traktowanie Warszawy. Tu na przykładzie Wilczej.
Po prostu takie projektowanie jest niezgodne z obowiązującymi przepisami – skrzynia zawęża skrajnię pieszą. Projektant gdy to projektował nie widział jej, istnieje też duże prawdopodobieństwo, że go tam w ogóle nie było, wykonawca wykonał zgodnie z projektem a inwestor odbierze.
To nie koniec
Barbarzyńskie traktowanie naszego miasta w kontekście zabytków, historycznych osi (jeszcze trochę ich jest), architektury czy urbanistyki jest nadto widoczne. Nekanda – Trepke (Konserwator Zabytków za rządów Waltzowej) wyburzała całe kwartały naszego miasta (np. XIX wieczne carskie koszary przy Łazienkach). W nagrodę, została później dyrektorem Muzeum Warszawy, które w chwili obecnej płaci pieniędzmi podatników za „występy” „aktywu” promującego antymiejskie brednie. Tak się kaszle. Ale i proces dewastacji Warszawy nie ustaje!
O zniszczonym Placu Zbawiciela (czerwony proletariat usilnie nazywa go zbawixem) nie ma się co rozpisywać, tak samo jak o całkowicie zniszczonych przez ZDM-owski badziew, Al. Ujazdowskich.
Centrum miasta, bo tu się przenosimy, zaczyna zamieniać się w najbrzydszą część Warszawy. Od jakiegoś czasu panuje moda na bezkształtną „nowoczesną” architekturę, bez kontekstu z przeszłością. Dochodzi też element dogęszczania, które nie dba o estetyczne otoczenie. W ogóle! Żółte radary na Moście Poniatowskiego, słupkowanie, czy Plac pięciu betonów jest ikoną regresji Warszawy! To wszystko mówi o tym, że Warszawą rządzą autentyczni prostacy! O pladze graffiti nie wspominajmy.
KOMENTARZ
Warszawa, miasto pozbawione perspektyw widokowych i urbanistycznych, serwuje nam czarną architekturę. Przy budynku PAST-y powstał kolejny potwór, który zasłonił w miarę historyczną pierzeję ulicy Zielnej, podobny powstaje przy ul. Świętokrzyskiej, tuż przy Rondo ONZ. Czarny kolor jest kolorem zamkniętym, bez możliwości narracji czy interpretacji, nie da się z nim za wiele zrobić, tak sam jak nie da się już nic zrobić z postępującą degradacją estetyczną naszej Warszawy. Deestetyzacja stała się nieodzownym symbolem rządów ostatnich 15 lat.
Ale to proces, któremu przypatrują się praktycznie wszyscy i nie robią nic. Aktywiści wymyślają, Puchalski realizuje a później pismaki z GW czy TVN Warszawa, które celowo promują ten margines, na swoich łamach te „projekty” wychwalają. Po czym ci sami idioci z tych samych tytułów dziwią się, że pojawiają się kolejne problemy. Pojawiają bo tzw. media, celebryci i fatalnie wyrobione społeczeństwo dostaje na deser …kładkę..przed którą klęczą i się modlą.
Czy jest źle? Jest gorzej niż źle! Jest FATALNIE – bo poza Portalem Warszawskim nikt o tym nie pisze, ba nikt nie pokazuje palcem winnych, bo przecież oni są! Dopóki warszawiacy nie zrozumieją, że w Warszawie panuje quasi mafia, która od ponad dekady wzięła się za niszczenie historycznej tkanki miejskiej, również tej intelektualnej i tej duchowej, za dekadę, dwie Warszawa będzie miastem wydmuszką. O radzieckiej proweniencji.
A zatem każde dzieło sztuki jest artefaktem, czyli wynikiem pracy istot ludzkich — według Dickie’ego nawet wyrzucony na brzeg morza kawałek drewna można uznać za artefakt, jeśli ktoś go podniesie i wystawi w galerii sztuki. Innymi słowy, umieszczenie kawałka drewna w galerii, tak aby inni ludzie mogli go obejrzeć, będzie się w pewien sposób liczyło jako praca nad nim. Jeśli chodzi zaś o osoby działające w imieniu „świata sztuki”, to mogą nimi być sami artyści, producenci finansujący przedsięwzięcia artystyczne, pracownicy instytucji artystycznych, krytycy, teoretycy, historycy sztuki, a także publiczność. Nadanie statusu kandydata do oceny nie musi wiązać się z żadną określoną formułą czy ceremonią, oznacza ono tylko tyle, że dana osoba chce, aby inni członkowie świata sztuki spojrzeli na wybrany przez nią przedmiot jak na dzieło sztuki i poddali ten przedmiot ocenie.
Ocena ta może być korzystna lub niekorzystna dla kandydata, to znaczy, iż może on zostać zaakceptowany lub odrzucony, oceniony lepiej lub gorzej. Co więcej, może to łączyć się również z osłabieniem lub wzmocnieniem pozycji w świecie sztuki osoby zgłaszającej kandydata. Dlatego też artysta, który nadaje status kandydata do oceny wytworom nisko ocenianym przez świat sztuki, uchodzi za miernego artystę. Podobnie kurator wystaw, który nadaje status kandydata źle ocenianym przedmiotom uważany będzie za słabego kuratora.
– Moi mili, Nie namawiam, ale radzę: Jeśli dziś otrzymam władzę, Daję słowo, że zasadzę W ciągu pięciu dni na piasku Drzewa mego wynalazku. Już nie szyszki, nie żołędzie, Ale rosnąć na nich będzie Schab wędzony i pieczony, Boczki, szynki, salcesony, Mortadela i serdelki, Mięs przeróżnych wybór wielki, Nawet prosię w galarecie, Jeśli tylko zapragniecie.
Jan Brzechwa („Szelmostwa lisa Witalisa”)
przytoczone fragmenty pochodzą z pracy Łukasza Zaorskiego – Sikory, I Ty możesz zostać Sokratesem.