To niezwykła homilia Biskupa Józefa Zawitkowskiego wygłoszona do twórców kultury z okazji 300-lecia kościoła Świętego Krzyża w Warszawie, 25.10.1996, Warszawa, Bazylika św. Krzyża.
„Jak zowią ten kościół blisko? Święty Krzyż jego przezwisko” (A. Jarzębowski).
Przed trzystu laty, na królewskim trakcie z Ujazdowa do Warszawy, stał tu drewniany kościół (kaplica) pod wezwaniem Świętego Krzyża.
W 1651 roku żona króla Jana Kazimierza, Maria Ludwika Gonzaga, sprowadziła do Polski francuskich misjonarzy św. Wincentego a Paulo. Oni to w roku 1679 podjęli decyzję o budowie nowej świątyni. Rosła wokół Warszawa pałaców, kościołów, bogatych kamienic.
Dwudziestego czwartego maja 1679 roku królewicz Jakub Sobieski, syn króla Jana III Sobieskiego, położył kamień węgielny i wmurował akt erekcyjny pod budowę nowego kościoła według projektu Józefa Szymona Bellottiego. Czternastego października 1696 roku prymas Michał Radziejowski konsekrował kościół. Tuż przed powstaniem listopadowym Henryk Marconi przebudował dolny kościół jako kaplicę grobową księcia Adama Czartoryskiego. Wieże kościoła, według projektu Józefa Plerscha, symbolizującymi wiarę i nadzieję.
W 1858 roku ordynat Andrzej Zamoyski ufundował figurę Chrystusa dźwigającego krzyż. Na cokole jest napis: „Sursum corda!”
Tu w 1707 roku Warszawa po raz pierwszy modliła się „Gorzkimi Żalami”.
W tym kościele Warszawa żegnała śp. księdza Stanisława Staszica, księcia Józefa Poniatowskiego, Stanisława Moniuszkę, Karola Szymanowskiego, Jana Kiepurę, Jadwigę Smosarską i Mieczysławę Ćwiklińską. Tu głosił „Kazania Świętokrzyskie” Prymas Tysiąclecia kardynał Stefan Wyszyński. Stąd transmitowane są radiowe kazania.
Za sto lat będą mówić: Tu, w trzechsetną rocznicę kościoła Świętego Krzyża, modlili się twórcy polskiej kultury.
Poprośmy pana Bolesława Prusa, aby wprowadził nas w nastrój tamtej Warszawy i w towarzystwo ludzi różnych światów.
„… Rzecki z powodu święta kazał już sklep zamykać, Wokulski wziął z kasy dwadzieścia pięć półimperiałów i poszedł w stronę kościoła… Chodził tam i na powrót po ulicy naprzeciw kościoła, nie mogąc od niego oczu oderwać. ‘Już idę – myślał. – Zaraz… jeszcze chwileczkę… Ach, co się ze mną stało!’… – dodał, czując, że jego rozdarta dusza nawet na tak prosty czyn nie może zdobyć się bez wahań. Teraz przypomniał sobie: jak on dawno nie był w kościele. ‘Kiedyż to?… Na ślubie raz… Na pogrzebie żony drugi raz…’. Lecz i w tym, i w tamtym wypadku nie wiedział dobrze, co się koło niego dzieje; więc patrzył w tej chwili na kościół jak na rzecz zupełnie nową dla siebie.
Co to jest za ogromny gmach, który zamiast kominów ma wieże, w którym nikt nie mieszka, tylko śpią prochy dawno zmarłych?… Na co ta strata miejsca i murów, komu dniem i nocą pali się światło, w jakim celu schodzą się tłumy ludzi?… Na targ idą po żywność, do sklepów po towary, do teatru po zabawę, ale po co tutaj?…
Przyszła mu myśl szczególna. Że jak kiedyś na ziemi pracowały potężne siły dźwigając z płaskiego lądu łańcuchy gór, tak kiedyś w ludzkości istniała inna niezmierna siła, która wydźwignęła tego rodzaju budowle… Że w głębi naszej planety mieszkali olbrzymowie, którzy wydzierając się gdzieś w górę, podważali skorupę ziemską… ‘Dokąd oni się wydzierali? Do innego podobno, wyższego świata…’.
Wszedł do kościoła… Jedni z pobożnych całowali nogi Chrystusa… Tu i ówdzie na posadzce świątyni widać było niewyraźne cienie ludzi leżących krzyżem. ‘Rozumiem teraz – pomyślał – dlaczego odwiedzanie kościołów umacnia wiarę. Tu wszystko urządzone jest tak, że przypomina wieczność…’.
Zdawało się Wokulskiemu, że w tej chwili widzi przed sobą trzy światy. Jeden (dawno już zeszedł z ziemi), który modlił się i dźwigał na chwałę Boga potężne gmachy. Drugi, ubogi i pokorny, który umiał modlić się, lecz wznosił tylko lepianki. i – trzeci, który dla siebie murował pałace, ale już zapomniał o modlitwie i z domów Bożych zrobił miejsce schadzek; jak niefrasobliwe ptaki, które budują gniazda i zawodzą pieśni na grobach… bohaterów.
A czymże ja jestem?… Boże – pomyślał – jak głupio muszę wyglądać z tymi pieniędzmi…
W tej chwili tuż obok konfesjonału stanęła, a potem uklękła osoba młoda, ubrana bardzo starannie, z małą dziewczynką. Wokulski… dostrzegł, że jest niezwykle piękna. Uderzył go… wyraz jej twarzy, jakby do tego grobu przyszła nie z modlitwą, ale z zapytaniem i skargą. Przeżegnała się… – Idź, Helusiu… – połóż to na tacy i pocałuj Pana Jezusa… W rączkę i w nóżkę… – I w buzię? – W buzię nie można.
(Helunia) pobiegła do tacy i pochyliła się nad krzyżem. ‘- A widzi mama… pocałowałam i Pan Jezus nic nie powiedział… – Uklęknij i zmów paciorek. – Jaki paciorek? – Trzy Ojcze nasz, trzy Zdrowaś… – Taki duży paciorek?… a ja taka malutka…’”.
Dziękuję ci, Panie Aleksandrze. Zejdź na chwilę z pomnika i zostań z nami. Masz tu przecież stałe miejsce od 1912 roku jako pisarz i nauczyciel Narodu. Weź ze sobą „Anielkę”, „Michałka” i „Antka”, „Faraona” i „Emancypantki”. Niech nam zagra „Katarynka”, opowiedz o Ślimaku z „Placówki”, tylko niech nas już nie nawiedza „Powracająca fala”.
Panie Józefie Ignacy Kraszewski, przyjdź ze „Starą Baśnią”, z „Chatą za wsią”, z „Ulaną” i „Hrabiną Cosel”. Weź „Dziecię Starego Miasta” i „Stacha z Konar”.
Panie Juliuszu Słowacki, tyś prorokował i stało się! „Pośród niesnasków – Pan Bóg uderza W ogromny dzwon. Dla słowiańskiego oto papieża Otwarty tron” (Pośród niesnasków – Pan Bóg uderza). Stało się!
Tu był Papież Polak 13 czerwca 1987 roku Znałem go! … Jak urósł duszą i ciałem… To namiestnik wolności na ziemi widomy! On to na sławie zbuduje ogromy Swego Kościoła! Nad ludy i nad króle podniesiony, Na trzech stoi koronach, a sam bez korony (A. Mickiewicz, „Dziady” Część III).
Panie Reymoncie z moich Lipiec. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Boryna zmarł wiosną. Poszedł siać w zgrzebnej koszuli. Został jak biała hostia na roli. Justysia dorosła. Witek wciąż płacze za bocianem. Chodzę na grób Kuby. Nie ma już chłopów w Łowickiem i chałup już nie ma pod strzechą. Nikt już nie mówi: „Ostańta z Bogiem, kochane ludziska!” I co na to twoje serce, wmurowane u Świętego Krzyża?
I jeszcze przed jednym sercem muszę się zatrzymać: przed sercem Chopina. „Rodem warszawianin, sercem Polak, a talentem świata obywatel” (C. K. Norwid tymi słowami rozpoczął swój słynny nekrolog, poświęcony zmarłemu Artyście).
Epitafium według projektu Leonarda Marconiego zamówiła siostra kompozytora, Jędrzejowiczowa. „Gdzie skarb twój, tam i serce twoje” (Mt 6,21). Arcybiskup Antoni Szlagowski przechował ten skarb przez czas okupacji w podwarszawskim Milanówku. Dnia 12 stycznia 1945 roku wróciło znów do Warszawy. „Oto – patrz, Fryderyku!… To Warszawa!… Patrz!… Twoje gniazdo:… Jak Pospolita-rzecz, Bruki placów głuche i szare I Zygmuntowy w chmurze miecz… Widzę… Sprzęt podobny do trumny Wydźwigają… runął… runął – Twój fortepian!… Ideał – sięgnął bruku” (C. K. Norwid, „Fortepian Szopena”).
Króla popu dziś witają prezydenty. Nie witają artystów. Wstyd! Nie pamiętaj im tego. Graj „Etiudę rewolucyjną” i kolędę Jezusową i mazurki. I „poloneza czas zacząć!” (A. Mickiewicz).
„Tak ucho natężam ciekawie, Że słyszałbym głos… Jedźmy, nikt nie woła” (A. Mickiewicz, „Stepy Akermańskie”). Cóż ci powiem, wielki Fryderyku? Powtórzę tylko za twoją miłością, Konstancją Gładkowską: „Mogą Cię obcy lepiej nagrodzić, ocenić lecz od nas kochać mocniej na pewno nie mogą”.
„Żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami. Nigdy mi, kto szlachetny nie był obojętny… Jednak zostanie po mnie ta siła fatalna, Co mi żywemu na nic… tylko czoło zdobi; Lecz po śmierci was będzie gniotła niewidzialna, Aż, was, zjadaczy chleba – w aniołów przerobi” (J. Słowacki, „Testament mój”). Dziękuję ci, panie Juliuszu.
Wielce czcigodni i kochani Twórcy Kultury! A ja wam miałem mówić o kulturze. „Kultura to nie żaden cud, lecz zwykła świeczka, to tych spod serca parę nut, ludzkość serdeczna” (K. I. Gałczyński, List noworoczny do ludzi z wiosek i z małych miast).
Ludzkość serdeczna – powiadasz? To u nas nie ma kultury. Brzydki człowiek, brzydkie obyczaje, brudna twórczość, brudny pieniądz, szare, brzydkie, brudne życie. Tu wciąż chcą zabijać i to teraz zgodnie z prawem. Taki naród nie ma kultury. „Taki naród nie ma przyszłości” (Jan Paweł II).
„Cóż wiesz o pięknem? Kształtem jest miłości. Bo piękno na to jest, by zachwycało do pracy – praca, by się zmartwychwstało” (C. K. Norwid, „Promethidion„).
On wszechmoc swoją okazuje w miłosierdziu. To On okrył mnie płaszczem, dał mi ojcowskie sandały i pierścień ojcowski włożył mi na palec, abym pamiętał, że jestem synem, a nie wyrobnikiem (por. Łk 15, 22).
On jeden stanął w mojej obronie. Nikt Cię nie potępił? Nit, Panie. Więc i ja cię nie potępiam. Idź w pokoju. Nie grzesz więcej (por. J 8, 10).
To tylko Bóg ma taką kulturę.
„Szymonie, mam ci coś do powiedzenia. Wszedłem do twego domu, a nie obmyłeś mi nóg…, nie namaściłeś mi głowy…, a ona, odkąd wszedłem, łzami obmywa mi stopy, namaszcza olejkiem i całuje z pokorą” (Łk 7, 40-46).
Więc kto spośród was jest kulturalny? Kulturę miłością się mierzy! „Nie ma większej miłości nad tę, gdy ktoś życie swoje oddaje za braci” (J 15, 13). Kulturę krzyżem się mierzy.
Ludzie kultury, bracia moi, co szukacie swej gwiazdy na niebie w warkoczu Berenike. Coście wykradli niebu dźwięki, kolory, kształty i natchnienia. Wy macie wypisane w swoim życiorysie: Miłość jest kulturą, a Bóg jest Miłością. Grzech jest chamstwem, i tylko „miłość ci wszystko wybaczy” (H. Ordonówna).
Trzysta lat przychodzą tu pokolenia aby się przemieniać i doświadczać, że o każdą myśl moją walczą szatan i anioły: czy ty w piekło uderzysz, czy w niebo zaświecisz? (A. Mickiewicz, „Dziady”).
Boże, który grzech mój zapominasz i pytasz ciągle, czy kocham Cię więcej niźli tamci? (por. J 21, 15). „Tak, Panie! Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię miłuję” (J 21, 16).
Mój słodki Pelikanie, co ocaliłeś mnie krwią swoją i wyzwoliłeś mnie ku wolności synów Bożych (por. Rz 8,21).
W tym świętym miejscu Warszawy, które przejmuje mnie bojaźnią, bo tu jest dom Boży i brama niebios (por. Rdz 28, 17), z pokoleniami, które tu uczą się Bożej kultury od trzystu lat. „Nie można zrozumieć tego Narodu bez Chrystusa!” (Jan Paweł II).
Pod Świętym Twoim Krzyżem wyznaję, że ja Ciebie kocham za Twoje konanie, i za śmierć więcej niż za zmartwychwstanie (Z. Krasiński).