[TYLKO U NAS] Jaka piękna katastrofa. Epitafium dla Hanny Wróblewskiej

Jeśli ktoś nie wie to warto tu wspomnieć,  Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie uchylił i uznał za bezprawną decyzję Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Hanny Wróblewskiej o odwołaniu ze stanowiska dyrektora Muzeum Historii Polski dr. Roberta Kostro. O tym, że wywoła to lawinę podobnych decyzji Sądów wobec szefów innych instytucji, którzy się odwołają, Wróblewska niedługo się sama przekona. Tak samo jak przekonamy się, że był to jeden z najgorszych ministrów Kultury, o czym w swoim tekście przekonuje nas Szymon M.

Kultura jest wspólna…

Może Państwo znacie, a może pamiętacie z lat młodzieńczych, powieść dla młodzieży Edmunda Niziurskiego pt. „Siódme wtajemniczenie”. Nie chcąc spojlerować, bo warto dla relaksu po nią sięgnąć w ten letni czas, przywołajmy wykreowaną przez Niziurskiego postać tępawego Kękusia, który nie mogąc ogarnąć pamięciowo twierdzenia Pitagorasa został przez pomysłowych kolegów „nagrany”, tzn. tak długo delikwentowi puszczano na taśmie czytane przez lektora rzeczone twierdzenie, że nawet najtępszy uczeń był w stanie zapamiętać treść. Problem był jeden – taśmę Kękusiowi puszczano od tyłu i biedaczysko został nagrany w języku przypominającym narzecze sprzed Wieży Babel.

I gdy tak słuchałem Wróblewskiej (a robiłem to z powinności zawodowych) przez ostatnie kilkanaście miesięcy, to miałem nieodparte wrażenie, że na stanowisku Ministra Kultury stanął Kękuś. Ktoś tę kobietę ewidentnie nagrał! W każdym jej wystąpieniu pojawiało bowiem się motto – zawołanie, mające wyrażać chyba osobiste przekonanie i zapewne – jak chciałaby – program jej „pontyfikatu”, mówiący że rzekomo „Kultura jest wspólna”. Gdy pierwszy raz to usłyszałem, to pomyślałem, że „ma rozmach tupeciara”, ale z czasem zacząłem rozumieć tę frazę jako niezbędny sztafaż dla swoich przydupasów, uspokajający ich rozgrzane błyskawicami serca, ale też szerzej – jako element rządowego PR – jako sposób na zastraszenie oponentów.

Chodziło od początku o wskazanie pewnej teleologicznej (telos + logos) wizji w której najpierw rozprawimy się z konkurencją, nie dopuścimy oponentów do Kongresu Kultury, wytniemy czterdziestu dyrektorów z instytucji i kilkakrotnie więcej pracowników z tychże, a w to miejsce posadzimy swoich. A że ławka krótka, to „łapanką” obejmiemy nawet osoby z NGO’sów, choć ich interesy mogą być sprzeczne z polityką kulturalną ministerstwa. Ale jak już osadzimy swoich, to wtedy będziemy wspólnotą. Wtedy Kultura będzie wspólna. A kto nie z nami, ten Weg! poza wspólnotę i poza kulturę. Zatem kękusiowo-hanine zaklinanie rzeczywistości było obrzydliwym benefisem dla nowej formy matriarchalizmu (teraz rządzimy my: Kobiety i nasze siostrzańskie sitewki – większość stanowisk dyrektorskich objęły bowiem koleżanki Hanny Wróblewskiej) niż opisem czy rzeczywistym kształtem sceny kulturalnej. Paradoks tej sytuacji stawał się oczywisty dla obserwatora: minister deklaruje i w sposób zakłamany zanudza publicznie o wspólnocie, ale w praktyce dokonuje ostrej polaryzacji wspólnoty tak bardzo, że instytucje zależne od jej nadzoru stają się polem politycznej rozgrywki, a nie miejscem twórczej pracy. Kultura, którą „posiadać” ma cały naród, jest de facto zamieniona w quasi-mafijny łup wąskiej grupy dystrybuującej autorytet, władzę oraz finanse. Skuteczna manipulacja rzeczywistością obowiązuje tu jako nowa norma — polityczna czy towarzysko-sitwiarska lojalność zastępuje kompetencje, a słowo „kultura” służy jako przykrywka dla bezprawnych działań.

Przypadki nieuzasadnionych, bezprawnych albo też podjętych na podstawie sfingowanych zarzutów zwolnień czterdziestu dyrektorów, którzy do tej pory kierowali swoimi instytucjami z sukcesem i w poszanowaniu samorządności, są tego najlepszym dowodem. Znamy też z ostatnich dwóch lat przypadki szantażowanych dyrektorów, którym grożono złamaniem karier naukowych. Znamy również próby przekupstwa urzędniczego, manipulacji polegających na oferowaniu bez konkursu innego stanowiska. Coś to Państwu przypomina? Tak! To Bolszewia w obrzydliwości swej krasy. Cała ta operacja sprytnie kamuflowana była hasłem „wspólnej kultury”, które w praktyce okazało się dokładnie swoim przeciwieństwem – bo narzędziem służącym do wykluczenia, cenzury i ostracyzmu publicznego. „Kultura wspólna” stała się nowym, socjotechnicznym fortelem na uzasadnienie kolejnych kroków autorytarnych w sektorze kultury i nośnym hasełkiem dla słabiej zorientowanych.

Minister Wróblewska myliła przez cały okres swojej służby na stanowisku etos służby publicznej z klientelistycznym zarządzaniem sferą kultury i pielęgnacją towarzyskich układów (również pozarządowych). Gdy mówiła, że kultura jest wspólna, zapominała dodawać, że owszem, ale wspólna dla tych, którzy wpiszą się w jej wizję i akceptują podległość nowemu „siostrzanemu centrum decyzyjnemu”. Ale to nie był ani dialog ani wspólnota — to kreowanie swoistej Inbred Culture z hierarchią opartą na wsobnym chowie, na szerokim gestem rozdawanymi grantami, dotacjach i stypendiach fundujących lojalność i uległość, w której polifonia twórcza jest tylko frazesem na papierze.

Wydawało się, że tak stworzony teatrzyk i scementowany układ, w którym rolę medialnego cyngla pełniły redakcje Gazety Wyborczej (słynne listy proskrypcyjne pracowników do wyrzucenia na bruk – tego ci panie Mrozek nie zapomnimy!), a w rolę oburzonej tłuszczy wcielały się, często raptem kilkuosobowe grupy, „właściwie” nastawionych przez Ministerstwo związków zawodowych w instytucjach, to rozwiązanie rozpisane na lata, doskonałe narzędzie do kontroli środowiska. A tu jedno szarpnięcie, czyt. przesilenie rządowe i Wróblewska – minister bez własnego zaplecza politycznego… poleciała. Najwyraźniej nie do końca zrozumiała lekcję dialektyki historycznej, jak i tego, że kultura ma jednak służebną rolę nadbudowy w stosunku do bazy, zgodnie z wyznawaną w jej środowisku doktryną. Cóż, Jeżow, Jagoda i Beria też licho skończyli.

Brudne, białe trampki

To co zostanie po tej smutnej pani to białe, brudne trampki które założyła na okoliczność pamiętnego hołdu berlińskiego przy kamieniu niemieckiej hańby oraz wizerunek upamiętniony w obrazie „Moja-Twoja” przez jej ofiarę – Ignacego Czwartosa, brutalnie ocenzurowanego i odartego z możliwości reprezentowania Polski na Biennale w Wenecji. Chciałoby się zatem rzec, że ciszej nad tą trumną, ale właściwie nie napiszemy tego – dlaczego, o tym za chwilę, ale z czystej ludzkiej przyzwoitości doradzimy, by Pani Hania już się zaczęła rozglądać za porządną kancelarią prawną, bo na schowanie się pod parasol doktryny Neumanna raczej chyba za późno. Tam zresztą za chwilę będzie bardzo ciasno, więc też nie rekomendujemy.

Wróblewska pozorowała aktywność i zmiany, ale w kluczowych momentach pokazała się jako postać co najmniej niezdolna do obrony polskiego dziedzictwa i realizacji narodowych celów kulturowych, o ile nie celowo działająca wbrew polskim interesom. I właśnie na tym polu Wróblewska zostawia najbardziej cuchnące trupy w szafie, które nie pozwalają nam zapomnieć o tej fatalnej ministeraturze.

Za skandaliczne i urągające powadze martyrologii Narodu Polskiego było powołanie przez Wróblewską Barbary Engelking na przewodniczącą Rady Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Ta występująca w roli historyka psycholog rewidowała z pozycji rasistowskich historię Holokaustu, dlatego przypomnijmy jej słowa, wygłoszone na antenie TV: „[…] dla Polaków śmierć to była kwestia biologiczna, naturalna, śmierć jak śmierć. Dla Żydów to była tragedia, dramatyczne doświadczenie, metafizyka […].

W zasadzie za to jedno zdanie (ale nie było ono jedyne z serii lżących Polaków i ich pamięć o ofiarach II Wojny Światowej) Engelking powinna zostać wykluczona poza nawias zainteresowania jakiejkolwiek polskich instytucji.  Ciąg dalszy tych nieprawdopodobnych skandali to nominacja dyrektorska Wróblewskiej w Instytucie Pileckiego dla Krzysztofa Ruchniewicza, postaci wywołującej burzę nie tylko w środowisku politycznym, lecz także historycznym i społecznym. Ruchniewicz, krytykowany za proniemieckie wypowiedzi, m.in. postulaty rozliczania odszkodowań za mienie niemieckie przejęte po wojnie, stał się symbolem rozminięcia się z misją Instytutu, który ma czcić pamięć Witolda Pileckiego. Ujawnione w ostatnich dniach jego plany organizacji seminariów dotyczących zwrotów dóbr kultury przez Polskę na rzecz Niemiec czy Ukrainy zostały odebrane jako kwestionowanie polskiej racji stanu i zdrada polityczna.

Równie dramatyczna jest historia Muzeum Polskiego w szwajcarskim Rapperswilu, miejsca o ponad 150-letniej tradycji, będącego symbolem polskiej obecności i kultury na emigracji. Za czasów poprzednika Wróblewskiej, prof. Piotra Glińskiego, resort kultury podpisał list intencyjny i planował powstanie muzeum w nowej zmodernizowanej siedzibie, zakładając nowoczesną ekspozycję i trwałe wsparcie finansowe. Tymczasem Wróblewska wycofała się z tego projektu, mgliście tłumacząc to „aktualnymi wyzwaniami finansowymi i geopolitycznymi” i w miejsce projektowanego muzeum zadecydowała o wykorzystaniu budynku na cele gastronomiczne (sic!). Decyzja ta nie tylko zablokowała rozwój muzeum, ale doprowadziła do praktycznego zamknięcia inicjatywy o wyjątkowym znaczeniu historycznym i symbolicznym dla Polaków. Może dlatego, żeby nie stanowiła konkurencji dla prowadzonego w niedalekim Susch muzeum kolekcji Grażyny Kulczyk?

Nie wierzę, że sprawy te zostaną uporządkowane przez następczynię Wróblewskiej na stanowisku Ministra Kultury – Martę Cienkowską. Ten wybór przy rekonstrukcji rządu był podjęty nerwowo, na ostatnią chwilę i za jego kulisami również słyszymy o mało przyjemnych zachowaniach dotychczasowej wiceminister. Sam wybór, i postawienie na średnio zorientowaną osobę, na której dodatkowo ciąży klęska pierwszego rozdania środków z KPO dla Kultury to dalsza deprecjacja znaczenia resortu. Problemów za chwilę będzie więcej i za szereg decyzji poprzedniczki trzeba będzie odpowiadać – a tu wyroki podobne do tego w sprawie Roberta Kostro mogą zachwiać pozycją nowej Pani Minister. Ciemność, widzę ciemność…..

Autor: Szymon M.

 


Ignacy Czwartos, „Moja – Twoja”


 

Portal Warszawski. O krok do przodu

Wspieraj niezależne warszawskie media.

Dzięki Tobie możemy pełnić naszą misję

Konto do wpłat: 61102049000000890231388541

w tytule wpłat: Darowizna

Przeczytaj również

Logotyp Portal Warszawski
Kontakt

Ostatnie atykuły