[NASZ TEMAT] Ponad 140 chorych kotów z Palucha bez szans na adopcję? Dalszy krok eliminacja?

Ta sprawa wizerunkowo uderza wyłącznie w prezydenta Warszawy, tym bardziej że kreuje się on na miłośnika zwierząt. Od paru tygodni trwa wymiana ciosów między Paluchem a byłymi pracownikami. Czy dla dobra zwierząt długo będziemy jeszcze świadkami tego żenującego unikania odpowiedzialności przez Trzaskowskiego?

Są równi i równiejsi?

Trwa szczyt kociego sezonu na Paluchu. To najtrudniejszy moment w roku nie tylko dla kotów, ale i dla pracujących w schronisku opiekunów, lekarzy i wolontariuszy. W tym szczególnym okresie w warszawskim azylu przebywa ponad 250 kotów, z czego ok. 140 to chore zwierzęta, które oprócz żywienia i leczenia wymagają równie ważnego, bliskiego kontaktu i socjalizacji z ludźmi. Jest to niezbędne m.in. dla podtrzymania zdrowia psychicznego kotów, przyspieszenia procesu szukania domów, a także w celu zrobienia im aktualnych zdjęć, zebrania szczegółowych informacji na temat stanu zdrowia zwierząt, czy ich zachowania. Innymi słowy, wszystkiego, co muszą wiedzieć mieszkańcy, by podjąć świadomą decyzję o adopcji. Do tej pory pomagali im w tym wolontariusze. Pomagali, ponieważ od 29 lipca, decyzją Pani dyrektor Agnieszki Pinkiewicz, mają oni zakaz wstępu do kociego szpitala. Oficjalny powód: ryzyko przeniesienia kociego kataru i innych chorób na zdrowe koty, mimo że choroby zakaźne występują cały rok i nie da się ich wyeliminować w tak dużym skupisku bezdomnych zwierząt. Wszystko to dzieje się w czasie, w którym Pani dyrektor urządza w swoim gabinecie prywatny azyl dla chorych kotów, przenosząc je ze szpitala i ignorując w ten sposób zasady sanitarne – czytamy w komunikacie byłych wolontariuszy z Palucha.

Koci katar to zakaźne zapalenie jamy nosowej, górnych dróg oddechowych i spojówek, na które koty często chorują w schroniskach z powodu stresu, pobytu w klatce i braku kontaktu z człowiekiem, co osłabia ich odporność. Choroba ta jest jedną z głównych przyczyn śmierci kotów w azylach. I choć jej przyczyny wirusowe są dobrze znane, leczenie jest objawowe i opiera się na antybiotykach, by zapobiec wtórnym infekcjom, całkowite wyeliminowanie kociego kataru w schroniskach jest niemożliwe. Zwłaszcza w tak przepełnionych jak Paluch.

– Koty są bardzo wrażliwymi zwierzętami, które na wszelkie zmiany i stres reagują fizycznie, a ich kondycja może dramatycznie pogorszyć się z dnia na dzień. Znaczna część z nich po przybyciu na Paluch przechodzi przez szpital z kocim katarem. Na jego wystąpienie mocno wpływa stres, a koty, które na niego chorują, często odmawiają jedzenia, do którego dają się zachęcić i mają szansę podnieść się dopiero po okazaniu im dużo uwagi i czułości. Wiele kotów w schronisku zaczyna jeść dopiero wtedy, kiedy ktoś spędzi z nimi czas żeby porządnie je wygłaskać. Gdy brakuje tej bliskości, koty popadają w tzw. depresję klatkową, odmawiając pokarmu i coraz bardziej poddając się chorobie. Odebranie lub ograniczenie kotom z kocim katarem tej formy kontaktu z człowiekiem to skazanie ich na mękiprzekonuje Magdalena Kowerska, kocia wolontariuszka na Paluchu.

Sam kontakt wolontariuszy ma jeszcze jedną ważną wartość – jest niezbędny w promocji ich adopcji. Promocja adopcji jest wykonywana w schronisku niemal wyłącznie przez wolontariuszy. Na pracę kocich wolontariuszy składa się nie tylko poznawanie i socjalizacja kotów, przygotowywanie zdjęć i innych materiałów informacyjnych, pisanie ogłoszeń, wstawianie ich na stronę www Palucha, rozmowy z adoptującymi. By móc skutecznie realizować te obowiązki, wolontariuszom niezbędny jest dostęp do pomieszczeń z chorymi kotami. Ten stracili 29 lipca. Wtedy to dyrektor schroniska, Pani Agnieszka Pinkiewicz, wydała zarządzenie zakazujące im wstępu do kociego szpitala.

Decyzję uzasadniono wysoką zakaźnością kociego kataru i dużą liczbą kotów w szpitalu. Według Patrycji Stawiarz, wicedyrektor stołecznego Biura Ochrony Środowiska, obecność wolontariuszy tylko w weekendy i zmianowo nie uzasadnia potrzeby socjalizacji chorych kotów, a ryzyko transmisji wirusów między kotami jest zbyt duże. Taką odpowiedź otrzymali od niej mailowo wolontariusze. Z kolei doświadczenia z poprzednich wskazują na ogromne postępy w socjalizacji nawet w przypadku fizycznej obecności wolontariuszy „tylko w soboty i niedziele”.

Z tą opinią stanowczo nie zgadza się Maria Habrowska, znana w środowisku behawiorystka i psycholożka specjalizująca się w zachowaniach kotów, członkini IAABC – uznanej, międzynarodowej organizacji zrzeszającej konsultantów ds. zachowań zwierząt. Zwraca ona uwagę na to, że schroniska są co do zasady niestabilnymi środowiskami biologicznymi, a szybka transmisja chorób zakaźnych na ich terenie nie jest niczym nowym, tylko standardową sytuacją.

Choroby zakaźne wśród schroniskowych kotów są trudne do zapobiegania i kontrolowania, dlatego rozprzestrzeniają się dosyć szybko. Przypisanie doświadczonych wolontariuszy do konkretnych grup zwierząt minimalizuje natomiast ryzyko przenoszenia chorób i odciąża etatowych pracowników, którzy odpowiadają za karmienie, podawanie leków, asystę weterynaryjną, przyjęcie zwierzęcia czy utrzymanie czystości w azylu i nie mają czasu na bliski kontakt oraz socjalizację. Tymczasem kotom przebywającym na kwarantannie bądź funkcjonującym w izolacji należy zapewnić realizację podstawowych potrzeb, zarówno bytowych, jak i behawioralnych. Jest to prawny wymóg zachowania dobrostanu zwierząt w warunkach szczególnych. W takich okolicznościach, by zwiększyć szansę chorego kota na wyzdrowienie i adopcję, niezwykle ważna jest bliskość, zabawa i bezpośredni kontakt fizyczny z człowiekiem. A ten mogli do tej pory zapewnić wolontariuszekomentuje ekspertka.

Maria Habrowska twierdzi również, że dopuszczenie pracowników schroniska poruszających się po obiekcie do szpitala w sytuacji zagrożenia epidemiologicznego przy utrzymaniu zakazu wstępu dla kocich wolontariuszy, jest całkowicie sprzeczne z logiką i zasadą przeciwdziałania roznoszenia choroby – W takiej sytuacji można wprowadzić ścisłe procedury sanitarne dla wybranej grupy wolontariuszy, tak aby mogli oni realizować swoje obowiązki określone w regulaminie wolontariatu – przekonuje behawiorystka.

Wolontariusze wprowadzony zakaz postrzegają jako pretekst, który w rzeczywistości ma im uniemożliwić społeczną kontrolę działań jednostki budżetowej, co może wynikać z obaw przed zgłoszeniem ewentualnych zaniedbań

Zapewnienie bezpieczeństwa chorym kotom wymaga ścisłego przestrzegania zasad sanitarno-higienicznych. I my tych zasad pilnujemy, np. nosząc jednorazowe rękawiczki przy każdym kocie, co zmniejsza ryzyko przenoszenia chorób. Jednak standard noszenia rękawiczek jednorazowych, a także przestrzegania wielu innych zasad sterylności, wprowadzono w schronisku w poprzednich latach właśnie dzięki wielokrotnym interwencjom wolontariuszy. Zakaz przebywania w kocim szpitalu jest dla nas nowym i irracjonalnym działaniem dyrekcji. Szkoda tylko, że rygorystyczne obostrzenia obowiązują wyłącznie wybranych – alarmują wolontariusze.

Jakich „wybranych” mają na myśli wolontariusze? Jest nią sama dyrektor schroniska, Agnieszka Pinkiewicz. Choć nie jest weterynarzem, jej gabinet nie jest częścią szpitala, a ryzyko transmisji wirusów między kotami nie przestało istnieć, w jej biurze miały przebywać kocięta z kocim katarem, dla których stworzyła ona swój prywatny azyl.

Na zdjęciu udostępnionym 30 sierpnia o 13:17 na oficjalnym profilu schroniska, widać rękę bez rękawiczki, położoną na tym samym biurku, po którym chodzi chore zwierzę. Pani dyrektor przyjmowała w tym samym czasie różne osoby, a sama przemieszczała się z gabinetu do innych części schroniska. Dzień później kocięta pojechały do lecznicy zewnętrznej, do której trafiają koty w najcięższym stanie. Istnieje więc duże ryzyko, że ich obecność poza kocim szpitalem mogła przyczynić się do rozprzestrzenienia wirusa po schronisku albo sprowadzić na nie dodatkowe zakażenie ze strony osób odwiedzających gabinet dyrektorski. To absolutny skandal i kompromitacja samorządowego urzędnika. Pani dyrektor Pinkiewicz traktuje Paluch jak swój prywatny folwark. Nie przyjmuje żadnej krytyki, zyskując przy tym poklask i aprobatę podwładnych prezydenta Trzaskowskiegodyrektorek BOŚ w osobach Pań Doroty Jedynak i Patrycji Stawiarz oraz ich przełożonej, Pani Magdaleny Młochowskiej Uniemożliwiają kontynuację dobrych praktyk w opiece nad zwierzętami, wypracowanymi z poprzednimi dyrektorami i w dialogu z nimikomentuje bezradnie kolejna kocia wolontariuszka, Karolina Sokołowska.

 


Na zdj. chory kot, przeniesiony do gabinetu dyr. Pinkiewicz, w tle ręka bez ochrony sanitarnej

 

Screen smsa adoptującej informującej o chorych kotach przebywających w gabinecie Pani dyr.   


 

Promocja chorych kotów nie istnieje

Jakby tego było mało, na oficjalnym profilu Facebook Palucha prowadzonym przez pracowników, promocja chorych kotów nie istnieje. Nie ma pilnych postów ani próśb o domy dla najbardziej potrzebujących zwierząt. Chore koty bywają adoptowane jedynie dwiema drogami – jeśli ktoś zobaczy je w materiałach promocyjnych lub jeśli adoptującym w trakcie procesu ktoś zaproponuje poznanie zwierzęcia ze szpitala. Drugie rozwiązanie jest możliwe tylko wtedy, gdy osoba prowadząca rozmowę zna zwierzęta i w części zdrowej i w szpitalu, a taką wiedzę zazwyczaj mają tylko wolontariusze.

Kontynuują, że publikowane przez schronisko posty są dzisiaj wyłącznie wesołe i optymistyczne, często infantylne, i nie zawierają pełnych informacji o stanie zdrowia i specyficznych potrzebach chorych kotów. Rzetelne treści pojawiają się jedynie na profilu wolontariuszy „Koty z Palucha” oraz na profilach poszczególnych psich grup, które udostępniają w ten sposób część swojej przestrzeni na informacje o chorych kotach do pilnej adopcji.

Od początku objęcia stanowiska, dyrektor Pinkiewicz zwracała uwagę, że należy zmienić komunikację o schronisku na zewnątrz, aby nie było ono kojarzone jako smutne miejsce, ale raczej placówka mlekiem i miodem płynąca. Posty pokazujące chore i starsze koty po prostu nie wpisują się w ten obraz. Tak było z zapomnianą kotką Papają, która zmarła w schronisku. Innym przykładem jest kot Lukier, który na Paluch trafił jako zdrowy kociak, zachorował na koci katar, a ten zaatakował jego oczy. Choć jego stan był fatalny, nie pojawił się żaden promocyjny post, który pomógłby mu znaleźć dom. Lukier stracił wzrok – alarmuje kocia wolontariuszka, Monika Jaworska.

Co dalej? Jaki los czeka chore koty? I czy starczy im czasu?

Koci wolontariusze mówią, że zostali postawieni pod ścianą. Przekonują, że wszelkie apele, maile, pisma, są od dłuższego czasu albo lekceważone, albo udziela się w nich wymijających odpowiedzi, w których druga strona nie odnosi się do twardych faktów, liczb i opinii niezależnych ekspertów ds. dobrostanu zwierząt. Postępować tak ma zarówno Pani dyrektor Agnieszka Pinkiewicz, Panie dyrektorki BOŚ, Dorota Jedynak i Patrycja Stawiarz oraz koordynatorka ds. zielonej Warszawy – Magdalena Młochowska. Sprawą zainteresowała się jedynie Karolina Zioło-Pużuk, radna m.st. Warszawy, która na prośbę wolontariuszy skierowała interpelację w sprawie sytuacji kotów z Palucha do prezydenta Warszawy.

Dzisiaj wolontariusze apelują tylko o trzy rzeczy – natychmiastowe przywrócenie im dostępu do kociego szpitala, uruchomienie profesjonalnej promocji adopcji dla chorych lub starszych kotów oraz o pilne indywidualne spotkanie z prezydentem Trzaskowskim, o co strona społeczna apeluje już bezskutecznie od 9 miesięcy.

 

Portal Warszawski. O krok do przodu

Wspieraj niezależne warszawskie media.

Dzięki Tobie możemy pełnić naszą misję

Konto do wpłat: 61102049000000890231388541

w tytule wpłat: Darowizna

Przeczytaj również

Logotyp Portal Warszawski
Kontakt

Ostatnie atykuły