James Bond to ikona, legenda – i najlepsze kino od dziesięcioleci kino. Od paru dni można podziwiać długo wyczekiwane pożegnanie z Danielem Craigiem „No time to die”. Ponoć James Bond, jakiego znamy, kończy się. Dosłownie. O tym pisze dziennikarz, Marek Horodniczy.
Recenzja
Śmiertelna trucizna zaczęła sączyć się do cyklu o Jamesie Bondzie od „Casino Royale”, czyli nastania ery Daniela Craiga. Od razu uprzedzam – nie chodzi o to, że są to złe filmy. Jedne były lepsze („Skyfall”), drugie gorsze („Quantum of Solace”), ale we wszystkich coraz wyraźniej zaczęła pobrzmiewać nuta powagi, która nie pojawiała się dotąd w cyklu na taką skalę.
Prawdę mówiąc, właściwie nie pojawiała się w ogóle, może poza filmem „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości”, do którego zresztą w znacznym stopniu nawiązuje „No Time To Die”. Ale nawet tam nie doszło do złamania podstawowych praw „bondowskiego uniwersum”. Za Craiga, scenarzyści, reżyserzy i – last but not least – producenci, za wszelką cenę starali się ze zdystansowanego, niezniszczalnego i wiecznie zwycięskiego herosa (jakim Bond był jeszcze za czasów Brosnana) uczynić postać złożoną psychologicznie, wrażliwą i niesioną gorącymi afektami. I znów – nic w tym złego… gdyby nie stało w to sprzeczności z programowo nierealistycznym wizerunkiem poprzedników i fantastyczno-ironiczną konwencją serii. Po kolejnych uśmierceniach – Vesper (ukochanej Bonda) i „M”, w „No Time To Die” życie traci najpierw Felix Leiter (przyjaciel Bonda z CIA), a na koniec on sam.
Rzeczy gorszących dla fanów 007 „z pierwszych płyt” jest tu zresztą więcej – np. znów szaleńczo kocha JEDNĄ kobietę, a do tego ma z nią dziecko! Tak oto na naszych oczach upada jeden z kluczowych mitów popkultury ostatniego półwiecza. Dzieje się to w bardzo dobrym, trzymającym w napięciu filmie; filmie z wielu powodów wyczekanym i zasługującym na uznanie. Niestety jest to już tylko bardzo eleganckie epitafium, bo po „No Time To Die”, Bond nie będzie już Bondem. Chociażby dlatego, że z zasady był on nieśmiertelny i potrafił wyjść z KAŻDEJ opresji. Co to za 007, jeśli tego nie umie? Każdy kolejny (jeśli dojdzie do kontynuacji), będzie tę śmierć miał już zapisaną w DNA. Śmierć najlepszego agenta MI6 jest też przekroczeniem Rubikonu, które pozwoli na dowolne zmiany w konwencji, chociażby taką (co zdaje się zapowiadać „NTTD”), że w postać Bonda w przyszłości wcieli się kobieta.
Tak, cały cykl w swoich najlepszych odsłonach był efektowną, dowcipną i bajecznie zrealizowaną bajką dla dorosłych, którą Barbara Broccoli – do spółki z Craigiem jako producentem – właśnie postanowiła zamknąć. Z hukiem i w wielkim stylu. R.I.P., Panie Bond.