Nasz warszawski Kataryniarz Jan z prestiżową nagrodą!
Przyjechała do nas z Włoch, gdzie w połowie osiemnastego wieku, pierwszy raz powietrze do jej drewnianych płuc wtłoczył za pomocą korby Giovanii Barbari. Katarynka. Przenośne pudło grające, magiczny niemal instrument, którego melancholijne dźwięki wypełniają w weekendy Rynek Starego Miasta unosząc się wśród tłumu przechodniów i turystów, piwnych ogródków i straganów z pamiątkami.
Rys historyczny
Nawet wśród gwaru dobiegającego z licznych restauracji okalających Rynek, szumu wody z fontanny pod pomnikiem warszawskiej Syrenki i radosnych okrzyków dzieci, daje się słyszeć te charakterystyczne dźwięki, pospolite dla obojętnego przechodnia, a poruszające dla uważnego słuchacza. Katarynka ma bowiem niezwykłą moc – wystarczy uważnie się wsłuchać w wygrywaną melodię, aby przenieść się kilkadziesiąt lat wstecz, do Warszawy Prusa, Oppmana czy Reymonta.
Sprowadzona do Polski w drugiej połowie wieku XVIII przez wędrownych grajków katarynka, największe tryumfy święciła właśnie na przełomie XIX i XX wieku. W Warszawie znajdował się nawet zakład produkujący katarynki oraz sklep. Jej dźwięki słychać było niemalże wszędzie – mówi się nawet, że kataryniarzy było więcej niż ulic w Warszawie. Różne zdanie mieli o tym grającym pudle mieszkańcy miasta. Dzieci w zachwycie otaczały kataryniarzy, przyglądając się ciekawie temu magicznemu instrumentowi. Dorośli – udręczeni wszechobecnymi grajkami szczerze ich nie znosili, jak mecenas Tomasz, bohater noweli „Katarynka” Bolesława Prusa:
„- Muzyka – mówił wzburzony – stanowi najsubtelniejsze ciało ducha, w katarynce zaś duch ten przeradza się w funkcję machiny i narzędzie rozboju. Bo kataryniarze są po prostu rabusie!
Jednak postać kataryniarza zaczęto utożsamiać z Warszawą dopiero dzięki panu Leszkowi Zmazie, który przez kilkanaście lat – do początku lat dziewięćdziesiątych, grał na katarynce na Rynku Starego Miasta. Był on postacią znaną i lubianą, często udzielał wywiadów, jego zdjęcie pojawiało się na okładkach czasopism, na pocztówkach i plakatach. Gdy z przyczyn zdrowotnych Leszek Zmaza przestał przygrywać na katarynce, na siedem lat znów na staromiejskim rynku zrobiło się cicho. W 1999 na Rynku Starego Miasta w Warszawie, znów pojawił się kataryniarz. Brat cioteczny poprzedniego grajka, przejął po nim fach oraz samą katarynkę, która choć nie wiadomo ile sobie liczy lat (ponoć ponad 140!), nadal przyciąga turystów swoimi magicznymi dźwiękami. Warszawski Kataryniarz, pan Piotr Bot, w długim czarnym płaszczu i cylindrze, zwykle w weekendy przygrywa przechodniom na katarynce. Zawsze uśmiechnięty i otwarty na rozmowy, nad tym tylko ubolewa, że sam musi dziurkować sobie polskie piosenki. Katarynkowy repertuar pana Piotra zawiera około 150 utworów, w tym ponad 70 „wydziurkowanych” własnoręcznie. Wśród melodii są kolędy, polskie pieśni patriotyczne, piosenki dla dzieci, utwory klasyczne, światowe szlagiery i wiele innych. Są również utwory na dwie katarynki!
Co ciekawe, pan Piotr razem ze swoją katarynką występuje nie tylko na warszawskim Rynku. Brał udział w wystawie EXPO 2005 w Japonii, występował w przedstawieniach teatralnych w Teatrze Polskim w Warszawie, Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, w Filharmonii Narodowej w Warszawie i Filharmonii Olsztyńskiej. Jest on również pomysłodawcą Międzynarodowego Festiwalu Kataryniarzy w Polsce i czynnie uczestniczy w podobnych festiwalach w całej Europie. W 2004 roku zgrał nawet dla papieża Jana Pawła II, koncert w Watykanie.
I choć Warszawskiemu Kataryniarzowi nie towarzyszą jak dawniej w jego koncertach tresowane myszki, świnki morskie czy papugi – nie licząc tej pluszowej, to tak barwna postać niewątpliwie jest elementem stołecznego folkloru i zasługuje na chwilę uwagi. Czy nie z taką samą uwagą przyglądamy się poznańskim koziołkom, wcinamy toruńskie pierniki czy wyczekujemy hejnału mariackiego w Krakowie? Ano właśnie. Każde, zwłaszcza większe miasto w naszym kraju przechwala się czymś dla siebie charakterystycznym.
Teraz mamy Kataryniarza Jana, który kultywuję tradycję.
Nagroda im. Hulewicza
Nagroda im. Witolda Hulewicza powstała w 1995 roku, w 100. rocznicę urodzin Witolda Hulewicza (1895-1941), za zgodą i przy wsparciu Jego najbliższych: córki Agnieszki i jej męża Romana Feilla. Corocznie Kapituła Nagrody powołuje Jury i przyznaje nagrody w dziedzinach twórczości literackiej, artystycznej i naukowej oraz działalności organizacyjnej i społecznej. Nagroda im. Witolda Hulewicza ma też wspierać środowisko literatów polskich, działających na Wileńszczyźnie, dla której tak wiele zdziałał autor Miasta pod chmurami. Nagrody mają formę wyróżnień honorowych, lecz troską Kapituły jest znajdowanie fundatorów, wspomagających materialnie laureatów.
W skład pierwszej Kapituły Nagród, powołanej w styczniu 1995 roku, weszli: Agnieszka Feillowa z domu Hullewiczówna – córka Patrona, autorka książki o Ojcu pt. Rodem z Kościanek, Lesław M. Bartelski – pisarz, żołnierz Armii Krajowej, biograf pokolenia Kolumbów, wiceprezes Zarządu Głównego ZLP, Zbigniew Jerzyna – poeta, dramaturg i eseista, Romuald Karaś – reporter i wydawca, inicjator powołania Nagrody, Aleksander Rowiński – pisarz, redaktor, wydawca i Barbara Wachowicz – pisarka i publicystka, mistrzyni pięknego słowa.
Obecnie Kapitułę Nagrody im. Witolda Hulewicza tworzą: ks. dr Ireneusz St. Bruski – prezes Stowarzyszenia i przewodniczący Kapituły, Joanna Pogórska – sekretarz Stowarzyszenia, dr hab. Kazimierz Świegocki – przewodniczący Jury i red. Stefan Truszczyński.
I właśnie tę nagrodę otrzymał masz warszawski kataryniarz.
Za popularyzację przedwojennych piosenek dostałem nagrodę im. Witolda Hulewicza. Dziękuję za docenienie moich działań i pozdrawiam świetnego organizatora a zarazem przewodniczącego kapituły dr Ireneusza Bruskiego.