[FELIETON] Jakie są początki miejskiego „aktywizmu”?

W niezbadanych zasobach Internetu, a w szczególności w mediach społecznościowych typu Facebook, Twitter czy Discord, swoje tezy głoszą tzw. miejscy aktywiści. W swoich hasłach ludzie ci wzywają między innymi do porzucenia samochodów i zastąpienia ich innymi, alternatywnymi środkami transportu – głównie rowerami.

Początki wieku

Głoszą konieczność zwężania dróg wewnątrz miast, likwidacji miejsc parkingowych czy podnoszenia opłat za ich użytkowanie. Kim są Ci ludzie, jakie mogą być negatywne konsekwencje ich działalności dla miast i ich mieszkańców, a przede wszystkim komu służą? Na te pytania postaram się odpowiedzieć w poniższym tekście.

Początków „aktywizmu” Polsce, będącego zupełnie innym zjawiskiem niż to, którego konsekwencji mieszkańcy dużych polskich miast typu Warszawa, Kraków, Poznań czy Łódź muszą obecnie doświadczać, należy doszukiwać się w latach dwutysięcznych. Polska w dniu1 maja 2004 roku na mocy traktatu akcesyjnego z Aten przystąpiła do Unii Europejskiej, a w konsekwencji został uruchomiony intensywny proces inwestycyjny, połączony z wejściem w życie nowej ustawy o planowaniu przestrzennym. Zmiany w lokalnych planach zagospodarowania przestrzennego na terenie miast wraz z kolejnym etapem ich przemian urbanizacyjnych, spowodowane napływem funduszy z UE, wywołały otwarcie nowej platformy dla działalności miejskich społeczników. Początkowo Aktywizm Miejski, który zostanie tutaj omówiony na przykładzie Warszawy, był ruchem w większości oddolnym i skupiającym się na autentycznej chęci poprawy jakości życia mieszkańców metropolii. „Aktywiści”, za wyjątkiem kilku radykalnych i absolutnie marginalnych ówcześnie grup, walczyli słowem i czynem o ogólnie rozumiany interes mieszkańców, poprzez organizowanie spotkań, manifestacji oraz zbieranie podpisów pod petycjami.

Sytuacja zaczęła zmieniać się po roku 2010, kiedy do głosu zaczęły dochodzić grupy tzw. nowej fali aktywizmu miejskiego, zdecydowanie bardziej radykalne od poprzedników, a ponadto bardzo często powiązane z konkretnymi grupami interesów lub pośrednio ze światem polityki formatu krajowego. Nowi „miejscy aktywiści” wywodzący się często z nieformalnych środowisk miłośników rowerów, jako w ich mniemaniu jedynego słusznego środka transportu, w przeciwieństwie do swoich nieco „starszych” kolegów, zdecydowali podążać drogą konfrontacji z tymi, którzy się z nimi nie zgadzają lub po prostu mają odmienny pogląd na te kwestie. Ze względu na fakt, że zjawisko konfrontacji nie może istnieć bez określonego i jasno wskazanego przeciwnika, rozpoczęto poszukiwania winnych większości nieszczęść trapiących ośrodki miejskie. Zarówno w przypadku Warszawy, jak i innych większych miast Polski, wrogami stali się przede wszystkim użytkownicy aut osobowych, dostawczych, kurierzy oraz przedstawiciele branż i zawodów, wymagających codziennego użytkowania samochodów. Kierowców zaczęto oskarżać o powodowanie zanieczyszczeń powietrza pod postacią smogu, zwiększanie ilości wypadków z udziałem pieszych i rowerzystów, degradację terenów zielonych poprzez nielegalne parkowanie oraz zahamowanie przemiany miast w zielone przestrzenie. Po wskazaniu już swojego – pozwolę sobie na użycie takiego określenia – wroga klasowego, nowi miejscy aktywiści rozpoczęli bezpardonową walkę zarówno na polu propagandowym, jak i urzędowym z kierowcami. Aby móc zrozumieć fenomen tego, co od kilku lat dzieje się na naszych oczach, krótko scharakteryzuję zjawisko nowego „aktywizmu”  który jak już wspomniałem wcześniej, skupiony jest wokół pasjonatów dwóch kółek.

Idealiści i biznesmeni

Przedstawicieli aktywu można podzielić generalnie na dwa dosyć charakterystyczne wzorce osobowe, które dla porządku określę tutaj jako: idealistów i biznesmenów. Idealiści stanowią zdecydowaną mniejszość, to ludzie zazwyczaj sfrustrowani, nie mogący do końca pogodzić się z otaczającą rzeczywistością i tym samym dający upust swoim słabościom. Większość z nich jest albo pozbawiona stałych dochodów, albo wykonują zawody dorywcze, słabo opłacane lub nie zapewniające długofalowej stabilizacji finansowej. Uważają, że żyjąc w dużym mieście mają do wypełnienia iście cywilizacyjną misję uczynienia centrów aglomeracji wolnymi od samochodów, które ma zastąpić komunikacja zbiorowa oraz przede wszystkim – rowery. Domagają się zwężania istniejących już dróg, likwidacji parkingów lub znacznego podniesienia opłat za ich użytkowanie. W swoim toku rozumowania kierują się zazwyczaj przestarzałym i obalonym licznymi badaniami, pochodzącym jeszcze z lat 70 – tych XX wieku twierdzeniem Lewisa-Mogridge’a o konieczności zwężania dróg w celu zwiększenia przepustowości ruchu zmotoryzowanego w miastach. W walce często ingerują w życie prywatne mieszkańców miast, utrudniają wykonywanie prac pewnym grupom zawodowym, nagrywając ich zachowania bez zgody, a często też wiedzy osoby nagrywanej oraz publikują je w Internecie na różnego rodzaju portalach społecznościowych.


 

 

Na różnego rodzaju portalach społecznościowych umawiają się na donoszenie na kierowców, ale takie przypadki jak ten powyżej są częste. Trawka ważniejsze niż ludzkie życie? Dla Brywczyńskiego, jednego z najbardziej oszalałych „aktywistów” tak.


O ile poprzedni typ nowego „miejskiego aktywisty” nie stanowi większego zagrożenia dla funkcjonowania miast, a powinien być traktowany jako socjologiczna ciekawostka, o tyle nazwani przeze mnie wcześniej biznesmeni, stanowią już dużą przeszkodę dla normalnego funkcjonowania dużych ośrodków. Są to osoby zazwyczaj albo dobrze wykształcone, albo ambicjonalnie bardzo mocno zmotywowane do tego, aby osiągnąć o wiele więcej niż tylko jazda rowerem po mieście. Biznesmeni zatrudniają się w spółkach miejskich, głównie związanych z drogownictwem lub sektorem inwestycji pokrewnych oraz w centralnych instytucjach miejskich. Poprzez prowadzenie niekorzystnej dla kierowców polityki infrastrukturalnej – zwężanie dróg, likwidacja parkingów, zamykanie dla ruchu dwukierunkowego ważnych ulic – przyczyniają się do obniżenia opłacalności wykorzystywania aut w centrum miast i tym samych ograniczenia dostępu do firm i usług tam się znajdujących. Dodatkowo zwiększanie stref płatnego parkowania, podnoszenie abonamentu dla mieszkańców i utrudnianie dojazdu do domów, powodują spadek atrakcyjności okolicy do zamieszkania oraz prowadzenia firmy. W długofalowej perspektywie obszary takie wyludnią się, a firmy ulegną zamknięciu lub przeniesieniu w bardziej dogodne, ceny gruntów spadną. Skorzystają na tym oczywiście deweloperzy, którzy wykupując grunty po mocno dumpingowych cenach, będą mogli je potem odsprzedać pod nowe inwestycje znacznie drożej od ceny zakupu.

Ludzie Ci swoim postępowaniem nie wnoszą niczego pozytywnego dla lokalnych społeczności

„Miejski Aktywizm” tzw. nowej fali, należy ocenić jako zjawisko zdecydowanie negatywne i w dalekiej perspektywie działające wyniszczająco na tkankę wielkich miast. W przeciwieństwie do społeczników z początku XXI wieku, obecni działacze nie interesują się już prawdziwymi problemami mieszkańców, a tym bardziej nie próbują im przeciwdziałać. Zamiast tego koncentrują się na sztucznym i absolutnie nikomu niepotrzebnym antagonizowaniu mieszkańców przeciwko sobie, tworząc odpowiedni klimat dla prowadzenia swojej działalności. Dodatkowo warto zauważyć, że ludzie Ci swoim postępowaniem nie wnoszą niczego pozytywnego dla lokalnych społeczności, a prowokują jedynie do zachowań negatywnych, często społecznie nieodpowiedzialnych. W moim tekście celowo pominąłem użycie nazw stowarzyszeń, instytucji i osób prywatnych, które zamieszane są w ten proceder od wielu lat, aby nie prowokować niepotrzebnych emocji. Wystarczy tylko przez chwilę zaobserwować zmiany zachodzące w Warszawie i kilku innych dużych polskich miastach, żeby samodzielnie domyśleć się, kogo mam na myśli. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że zjawisko jest przejściowe i nie wyrządzi jeszcze większych strat w życiu miasta oraz jego obywateli.

Jarosław Szeler, artykuł pojawił się u nas 8 stycznia 2021 roku.

Portal Warszawski

 

Przeczytaj również

Logotyp Portal Warszawski
Kontakt

Ostatnie atykuły