Aktyw wprowadza w błąd jakoby transport publiczny w czasie pandemii „był bezpieczny”
Taka natura aktywisty, kłamać. Niestety, odebrali inne wzorce i formowały ich inne wzorce. Wiceprezes Stowarzyszenia Lubię Miasto wyjaśnia nam, ile prawdy jest w wynurzeniach aktywistów rowerowych którzy kłamią pisząc o „całkowicie bezpiecznym transporcie publicznym” w czasie pandemii.
„Radykalni antysamochodowcy (z litości pominę nazwiska, są jednak dobrze znane osobom interesującym się warszawską polityką lokalną) lubią uprawiać propagandę jakoby transport publiczny w czasie pandemii „był bezpieczny”. Dowodem na to mają być dwa badania, zgodnie z którymi zakażenia złapane bez cienia wątpliwości w transporcie zbiorowym wynoszą poniżej 1%. To, czego aktywiści już nie mówią – to fakt, że badania tej kwestii zawierają w swoich wynikach od kilkunastu do kilkudziesięciu % zakażeń których źródła nie ustalono – czyli nie dało się wskazać konkretnego momentu zakażenia, np. kursu autobusu, w którym nastąpiło zakażenie, nie dało się wskazać osoby od której chory „złapał” wirusa itd.
W tej sytuacji, gdy nie wiadomo co było miejscem tak dużego odsetka zachorowań, zdecydowanie nie można stwierdzić z pewnością, że „transport publiczny jest bezpieczny”.
Aktywiści wypisujący w social media takie twierdzenia albo są niepoważni, albo – co gorsza – są skłonni dokonać manipulacji, byleby przekaz propagandowy się zgadzał. Jeśli aktywiści są gotowi podtrzymywać swoją propagandę nawet wtedy, jeśli w oczywisty sposób oznacza to większą liczbę zakażeń i – potencjalnie – większą liczbę zmarłych z powodu zakażenia COVID-19, to jest to działanie wyjątkowo cyniczne i odrażające.
WHO na swojej stronie internetowej radzi unikać transportu zbiorowego i wybrać inny środek transportu, szczególnie jeśli mamy objawy infekcji górnych dróg oddechowych. Czyżby WHO, zdaniem radykałów, nie znało się na sprawie? Skoro WHO np. odradza jazdę zatłoczonymi autobusami i poleca poczekać na mniej zapchany pojazd, to ma ważne, poparte badaniami dowody, że zatłoczony transport publiczny stwarza wysokie ryzyko zarażenia. Jak widać z materiałów tej organizacji, odradza ona jazdę transportem publicznym, wskazując alternatywne formy transportu. Daje też szereg rad jeśli nie mamy wyboru i jesteśmy zmuszeni nim jechać. Niestety część z nich może być ciężka do zastosowania: jeśli mamy wyznaczony początek pracy o godz. 8 lub 9, to nie da się „unikać godzin szczytu” czy „przepuścić nadmiernie zatłoczony autobus” (gdyż w tych godzinach niemal wszystkie są pełne ludzi). Podobnie nie ma co liczyć na to, że osoby mające kilkanaście kilometrów do pracy, zaczną jeździć rowerem czy chodzić na piechotę w okresie późnej jesieni czy zimy.
Warszawa powinna zawiesić opłaty za parkowanie w trakcie pandemii i pogodzić się z tym, że przynajmniej w tym okresie, większa liczba osób będzie poruszać się prywatnym samochodem. Nie tylko po to, żeby osoby z grupy ryzyka mogły uniknąć podróży transportem zbiorowym. Także po to, aby osoby nie mające alternatywy dla transportu zbiorowego mogły jeździć w nieco bezpieczniejszych warunkach, w nieco mniejszym tłoku.
Zdrowie jest najważniejsze i – jak to często powtarzają aktywiści – #chodziożycie; w czasie pandemii trzeba zawiesić na kołku antysamochodową politykę i dopuścić do siebie, że dla zachowania zdrowia ludzi należy się pogodzić z tym, że więcej osób jeździ samochodami. Gdy pandemia się skończy, kierowcy i antysamochodowcy zawsze będą mogli podjąć zawieszony (na czas pandemii) polityczny spór na nowo .