„Konsekwencje wyższych mandatów, ale takich radykalnie wyższych
Po pierwsze – spadek wpływów z mandatów. Większość osób po prostu by ich nie płaciła. Trzeba byłoby wszczynać postępowania egzekucyjne, zajmować majątki, wymieniać pisma, słać ponaglenia. Zatrudniać dodatkowych komorników, użerać się, walczyć o swoje itp. Kierowcy regularnie nie przyjmowaliby bardzo wysokich mandatów, zatykając sądy kolejnymi sprawami, które ciągnęłyby się i ciągnęły.
Po drugie – wzrost łapownictwa u policjantów. Przypuśćmy, że policjant ma możliwość nałożyć na nas mandat w wysokości 5000 zł. Jesteśmy w tej sytuacji gotowi zrobić wiele, żeby do tego nie dopuścić. Chętnie zapłacimy 500 zł, żeby nie zapłacić 5000 zł. Policjant zarabia często 3000 zł na rękę. Jeżdżąc w drogówce i mając tak duże prerogatywy jest w stanie dodać do tego 1000 zł dziennie. Żadne kamery na mundurach nic nie pomogą, wystarczy nic nie mówić i pokazać kierowcy kartkę: 5000 zł z taryfikatora, 500 zł bez taryfikatora. Sprzedane. A skoro już o korupcji mowa, to obecnie kierowcy wolą zapłacić, ale „bez punktów”, bo punkty karne i perspektywa utraty uprawnień działają na nich bardziej dyscyplinująco niż pieniądze.
Ludzie, którzy spowodowali śmiertelne wypadki nie jechali za szybko dlatego, że mandaty są niskie, tylko dlatego, że przyjęli, że im się upiecze, że dadzą radę uniknąć kary – jaka by ona nie była.
I co w związku z tym?
Trzeba przede wszystkim poprawić nieuchronność. Wiele z nowych samochodów ma nadajnik GPS, a jeśli nie ma, to można go zamontować. Sprawa wydaje się technicznie prosta. Złapano cię za rażące przekroczenie prędkości? Dostajesz monitoring GPS na pół roku. Za każde przekroczenie o ponad 20 km/h otrzymujesz z automatu mandat. Jesteś obserwowany/a. Widzą cię. Nic nie przeciwdziała bezprawiu lepiej niż monitoring. Wszyscy kierowcy (dobra, oprócz Froga) zwalniają przy fotoradarach. Tam, gdzie działa odcinkowy pomiar ruchu, też wszyscy jadą spokojniej. A dlaczego na zachodzie polscy kierowcy jadą zgodnie z przepisami? Bo wiedzą, że szansa na uniknięcie kary za rażące przekroczenie prędkości jest znikoma, po prostu cię łapią i płacisz. Nie dlatego, że boją się wysokości samej kary, boją się wyłącznie jej nieuchronności.
Jeśli więc ktoś mówi „musimy coś zrobić!!!” to ja odpowiem – tego typu nawoływanie to czysty „virtue signal”, który ma pokazać, że nawołujący bardzo się troszczy o życie, a zwłaszcza o życie dzieci, no bo przecież pomyślmy o dzieciach! Proponuje więc rozwiązanie proste, brutalne i chętnie akceptowane przez lud (czyli krótko mówiąc, populistyczne), które wprawdzie nic nie da, ale pokaże że się staramy i doda nam punkcików w ewentualnych wyborach. To podobna taktyka jak rozdawanie pieniędzy i twierdzenie że ludzie robią się od tego bogatsi.
Ja mam inną propozycję: róbmy tak, żeby system odwodził kierowców od chęci łamania przepisów, przekonując ich że bezmyślna, zbyt szybka lub agresywna jazda nie pozostanie bezkarna. Zwróćcie uwagę, że antysamochodowi aktywiści skupiają się na aspekcie karania kierowców, tak jakby karanie było na stałe wpisane w ruch drogowy, jakby bez karania nie można było w ogóle regulować tego ruchu. Tymczasem dążymy do sytuacji, w której karanie nie będzie konieczne, bo wszyscy będą się pilnować – mniej więcej jak w Szwajcarii.”
za; Tymon Grabowski – tu więcej; https://spidersweb.pl/autoblog/pytanie-na-niedziele-taryfikator-mandatow-2019-czy-podwyzszyc/