Smog to wymyślony temat przez tzw. „aktywistów”, którzy jak wiemy żyją w urojonym świecie. Co gorsza rzesza młodych ludzi uznało to za sexy zajęcie, i idzie w ich ślady. Zostają „aktywistami”, i na przykład chodzą w maskach, w Warszawie, w jednym z najbardziej czystych miast w Europie. Komedia. Rzesza klepiących bzdury się niestety powiększa.
Publikujemy absolutnie rzeczowy i mądry artykuł. O dziwo żaden z „aktywistów” nie pojawił się na owym spotkaniu.
„Wysłuchałem wczoraj kolejnej debaty o smogu transportowym, tym razem zorganizowanej w siedzibie Polskiej Agencji Prasowej. Warto było pójść, a dlaczego – o tym za chwilę.
Poprzednio szczegółowo relacjonowałem wnioski z debaty na temat smogu zorganizowanej przez NIK. Tym razem swoją zrobił PAP. Nie mogłem odpuścić, musiałem pójść posłuchać antysamochodowej propagandy i… lekko się zawiodłem, ale za to dowiedziałem się mnóstwa ciekawych rzeczy.
W debacie wzięli udział:
Marek Brzeżański – profesor z Politechniki Krakowskiej (wydział silników)
Kazimierz Karolczak – przewodniczący zarządu Metropolii Górnośląsko-Zagłębiowskiej odpowiedzialny za transport zbiorowy
Michał Kurtyka – wiceminister środowiska
Konrad Marczyński – prezes stowarzyszenia Warszawski Alarm Smogowy
Maciej Mazur – prezes Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych
Cezary Pałczyński – profesor alergologii z Łodzi
Jeśli chcecie wyrazić swoje oburzenie z powodu braku kobiet w tej debacie, to teraz jest odpowiedni moment.
Zdecydowanie warto było przyjść na tę debatę dla prof. Cezarego Pałczyńskiego. Wszystko co mówił, było spójne, logiczne, podparte soczystą dawką wiedzy i otwierające oczy na różne sprawy. Zwrócił uwagę na to, że „smog” jest nazwą zbytecznie powszechnie używaną na wszelkie typy zanieczyszczenia powietrza, podczas gdy są one zupełnie różne. Smog londyński ma w sobie dużą ilość związków siarki i bierze się ze spalania byle czego. Powstaje zimą i nie wiąże się z ruchem samochodowym. Epizody smogowe typu przekroczenie o 1800 proc. wieczorem w grudniu to właśnie smog londyński. Smog typu kalifornijskiego, tzw. fotochemiczny, powstaje częściej latem i jest faktycznie wywoływany przez transport. Dużo w nim jest tlenków azotu i węglowodorów ze spalin samochodowych. Jeśli więc ktoś chce wycofywać z ruchu samochody żeby walczyć z zimowym smogiem typu londyńskiego, to równie dobrze mógłby wymienić świece w samochodzie, w którym pękł rozrząd i dziwić się, czemu dalej nie pali.
Profesor Pałczyński wspomniał też o bardzo ciekawej kwestii. W Polsce w latach 40. i 50. miasta budowano tak, żeby zostawić duże kliny przewietrzające. A to dlatego, że w perspektywie była wojna nuklearna i chciano, żeby w razie eksplozji bomby atomowej wiatr jak najszybciej wywiał radioaktywne świństwo z terenów zamieszkałych. Potem o tym zapomniano, a teraz zabudowujemy kliny przewietrzające kolejnym deweloperstwem, co sprawia, że cząstki zanieczyszczeń w mieście przebywają długo. Oblepiają się jeszcze bardziej, stając się jeszcze ostrzejsze i groźniejsze. Nie wiedziałem o tym zupełnie. Powstawanie tzw. miejskich stref ciepła (z różnych przyczyn) jeszcze bardziej nasila problem zanieczyszczeń.
„Liczyłem” na aktywistę Konrada Marczyńskiego
Treści, które pan Konrad zamieszcza w internecie, nie nadają się do skomentowania, więc sądziłem, że wysłucham czegoś podobnego na debacie. Najwyraźniej jednak antysamochodowy impet Warszawskiego Alarmu Smogowego został przytępiony, bo pan Konrad opowiadał m.in. o wykluczeniu transportowym ludzi spod Warszawy i o tym, że wolny rynek nie działa. Dowodem na to ma być nieudana prywatyzacja przedsiębiorstwa PKS, która doprowadziła do likwidacji wielu połączeń autobusowych i zmusiła ludzi do zakupu samochodów. Można się z tym zgodzić. Jak ludzie mają się przemieszczać, skoro nie ma ich kto wozić?
Wprawdzie pan Konrad wspomniał też, że w Warszawie 80-90% zanieczyszczeń pochodzi ponoć z transportu (dość odważna teza, nigdzie nie znalazłem jej potwierdzenia – w najlepszym razie mówi się o maks. 70 proc.), o konieczności obniżenia poziomów alarmowych (wtedy częściej będzie można bić na alarm smogowy), napomknął też o badaniach dr hab. Artura Badydy na temat umieralności spowodowanej smogiem. Mam zamiar zrobić wywiad z doktorem Badydą na temat samochodów i smogu. Ciekawym stwierdzeniem z ust pana Konrada była deklaracja, że chodzi tylko o pozbycie się „kopcącego ogona” i że wystarczyłoby usunąć z dróg 5 proc. najbardziej trujących samochodów, a wtedy poziom zanieczyszczeń spadłby nawet o połowę. Zadziwiająco mało usłyszeliśmy o wycinaniu DPF.”
więcej tu; https://spidersweb.pl/autoblog/smog-transportowy-debata-pap/?fbclid=IwAR1sUpSeEGuGcXUJR25vIc5d3Y7X1eY3L8ViM9qPHLT20pCedDmGgNnUfAE
Pana Roberta B, i Justyny G nie było – wiedza omawiania tam jest dla nich po prostu za poważna, i gdyby nawet sam Marks do nich zszedł i powiedział nie ma smogu, tkwili by dalej w przekonaniu, że on jest. Takie fakty jak powyżej udowadniają ich ignorancję i oznaczają osobistą kompromitację!