Źródłem problemu są podatki?

Generalnie wszelkie daniny. Na przykład składki ZUS cały czas rosną, w tym roku stanowią już 1350 złotych. Jeżeli dodamy do nich podatek dochodowy, to wyjdzie nam, że małe firmy oddają od 35 do 70 proc. swoich przychodów państwu w formie danin. Nie są w stanie ponosić pełnych obciążeń nakładanych na pracę. Zatrudnia się ludzi, z góry zakładając, że część wynagrodzenia trzeba im będzie płacić pod stołem. Szacuję, że na około 18 milionów ludzi zatrudnionych w Polsce w ten sposób wynagradzanych jest od 6 do 9 milionów osób. Tysiąc dostają oficjalnie, a tysiąc do ręki, w kopercie. Mówimy o wspieraniu biznesu, a w praktyce stosujemy prohibicję przedsiębiorczości.

Mocne stwierdzenie.

Ale konieczne. Jeżeli przedsiębiorca i pracownik od samego początku łamią prawo, to w jaki sposób mamy rozwijać te przedsiębiorstwa? To nie jest tak, że przedsiębiorcy nie chcą płacić podatków. Tylko stwórzmy system, w którym ich płacenie nie będzie karą. Musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, w jaki sposób mamy rozwijać w Polsce przedsiębiorczość.

Rozumiem, że opowiada się pan za modelem gospodarczym…

… umożliwiającym małym firmom szybszy rozwój, uwalniającym potencjał milionów polskich przedsiębiorców. Z podmiotów, które dominują w polskiej gospodarce, należy maksymalnie zdjąć obciążenia administracyjne, żeby mogły się skupić na rozwijaniu swojego biznesu. Mamy jeden z najbardziej konkurencyjnych rynków w Europie. Z zagranicznymi podmiotami rywalizujemy tanią pracą, innowacjami operacyjnymi w logistyce, marketingu, organizacji sprzedaży. Kapitałem z nimi nie wygramy, przewagi technologiczne mają tylko nieliczni. Natomiast możemy wygrywać w obszarze regulacyjnym.

Przejdźmy na poziom konkretów. Ma pan jakieś propozycje?

Nie ja, tylko my. Jest cała grupa ekspertów i parlamentarzystów, którzy od lat opowiadają się za zmianą systemu podatkowego. Organizacje takie jak Centrum im. Adama Smitha, Związek Przedsiębiorców i Pracodawców, Instytut Jagielloński, a w Sejmie zespół posła Adama Abramowicza. Nie można zmieniać jednego podatku, na przykład CIT czy PIT, w oderwaniu od pozostałych. Zacznijmy od opodatkowania pracy, gdzie narzut wynosi 64 proc. z dołu (lub 39 proc. z góry). I składa się z ośmiu danin: PIT i siedmiu składek na ubezpieczenia społeczne. W ich miejsce proponujemy wprowadzić jedną daninę w wysokości 25 proc. funduszu płac. Firma wypłaca tysiąc złotych – państwo dostaje 250 zł. Wszystkie daniny płaci pracodawca.

To znacząco zmniejszyłoby wpływy podatkowe państwa.

Tak, o 80, 90 mld złotych rocznie. Ale popatrzmy na korzyści: obniżenie tych obciążeń oznaczałoby wzrost o 25 proc. dochodów rozporządzalnych w gospodarstwach domowych i państwo zarobiłoby więcej, m.in. na Vacie, którego ściągalność zaczyna już wzorowo funkcjonować.

Wzrost VAT nie pokryje 80-miliardowej luki w budżecie.

Ale upowszechnienie opodatkowania już tak. W polskim systemie podatkowym jest luka, której nikt nie zamknął od lat, choć wszyscy o niej wiedzą. Mam na myśli oczywiście podatek dochodowy, którego płacenia unika zdecydowana większość spółek w Polsce. Na 454 tysiące firm, które powinny go płacić, robi to realnie 9 tysięcy. Mniej więcej jedna trzecia płaci pomijalne kwoty, a 60 proc. nie płaci w ogóle. Jaki jest w ogóle sens utrzymywania takiej daniny? Zastąpmy CIT podatkiem od przychodu firmy. Proponujemy poziom 1,49 proc. przychodów. Dzisiaj firmy oddają, w postaci CIT, średnio 0,89 proc. przychodów, ale te, które płacą, płacą znacznie wyższy procent. Wprowadzenie podatku przychodowego premiowałoby biznesy rentowne, innowacyjne. Byłoby korzystne dla całej gospodarki.

A co z pozostałymi dwoma milionami firm? Jakie miałyby płacić podatki?

Najmniejsze firmy, te, które osiągają przychód roczny do 50 tysięcy zł, płaciłyby 350 złotych opłaty miesięcznej, już łącznie z ZUS. Te od 50 do 100 tysięcy – 550 złotych. A powyżej tej kwoty pomiędzy 4,9 a 5,9 proc. przychodów, łącznie z ZUS. Dziś 524 tys. podmiotów gospodarczych w Polsce, około jednej piątej całości, rozlicza się podatkiem zryczałtowanym (PIT 28), który w zależności od branży wynosi 3 proc., 5,5 proc., 8 proc. lub 20 proc. Chodzi o to, żeby model rozszerzyć na małe przedsiębiorstwa, spłaszczając stawki. Trzecim elementem proponowanego przez nas systemu jest obniżenie VAT z 23 do 21 proc., a następnie do 19 proc. Łącznie budżet państwa zyska na zmianach 30 miliardów złotych, dzięki m.in. podatkowi przychodowemu.

Podatku przychodowego nie poparł żaden polski minister finansów.

To prawda, brakuje nam normalnej, merytorycznej rozmowy z Ministerstwem Finansów. Te drzwi się powoli uchylają, ale szczelina jest za wąska, aby odbyć właściwą debatę. Co dziwi, bo środowisko gospodarcze, które się opowiada za tym rozwiązaniem, jest bardzo liczne, reprezentuje kilkaset tysięcy podmiotów. Miałem niedawno spotkanie z wiceministrem finansów, który powiedział, że temat jest polityczny. Ja bym dodał jeszcze, że społeczny. W moim przekonaniu urzędnicy, politycy nie zdają sobie sprawy, w jak trudnych warunkach funkcjonują małe firmy. Tak jak wspomniałem, w Atlasie współpracujemy w tej chwili bezpośrednio z tysiącami małych firm wykonawczych. To są głównie ludzie, którzy wykonują roboty wykończeniowe, glazurnicy i tak dalej. Chcąc się u nas autoryzować, muszą spełniać określone warunki, w tym mieć aktywną działalność gospodarczą. Bardzo często nie odnawiają tej autoryzacji, dlatego że wyrejestrowali swoją działalność, ale dalej pracują. Jak jest wtedy ubezpieczona rodzina takiego człowieka, on sam, pracownicy? Jak oni mają rozwijać swoje talenty, planować rodziny?

Smutny maluje pan obraz.

Skoro odwołujemy się do nauki społecznej Kościoła, a premier mówi o chrystianizacji Europy, to musimy zacząć od tego, żeby firmy mogły w Polsce funkcjonować legalnie. Każdy z nas otrzymuje od Boga talenty i może rozwijać je przez pracę. U nas musi to często robić, łamiąc prawo. Znam firmę budowlaną, która zatrudnia 30 pracowników, jej właściciel jest bardzo wierzącym człowiekiem, który co niedziela służy do mszy jako szafarz (rozdaje komunię). Pytam go: Jak płacisz ludziom? On odpowiada: Część oficjalnie, część nieoficjalnie. Pytam go: Co byś zrobił, gdybyś miał płacić od wynagrodzeń tylko 25 proc. podatku? A on na to: Po raz pierwszy mógłbym wyjść z szarej strefy. Panie redaktorze, czy my sobie zdajemy z tego sprawę, jakie piekło stworzyliśmy w naszym kraju milionom ludzi?

Rząd deklaruje wsparcie dla biznesu. Powstały dziesiątki agend, programów.

Tylko spójrzmy, dla kogo one są. W Ministerstwie Finansów na spotkaniu urzędnik mówi, że największą bolączką jest to, że mają środki na innowacje, a nie ma chętnych do skorzystania. No to, chłopie, popatrz na strukturę polskich przedsiębiorstw! I dostosuj do nich ofertę. Jak można dokonać pierwotnej akumulacji kapitału w małych firmach produkcyjnych lub usługowych? Z nielicznymi wyjątkami, gdzie przewagę na starcie dają nowe technologie, tylko poprzez pracę. A jeżeli ta praca jest obciążona 64-proc. daniną, mikroprzedsiębiorca jest na starcie bez szans. To jest wewnętrzny kolonializm. Nie narzuciła go nam Moskwa czy Bruksela, on powstał w Warszawie, przy ulicy Wiejskiej. Sami sobie go stworzyliśmy i sami powinniśmy się go pozbyć.”

Tekst pochodzi z numeru 04/2018, Forbes